niedziela, 7 lutego 2021

Makabryczna melodia [HidaSaku] cz.2

    Zapomniała. Zapomniała o swoim bólu, zamieszaniu związanym z przyszłością i tym, gdzie obróciły się serca. Ten mężczyzna, który powinien być martwy, dał jej drugą szansę na życie. To było ironiczne, ale była na haju. Wysoko w ciemnej eksplozji wyzwolenia. Wysoko, wysoko w ciemnym powietrzu.
  

TO OPOWIADANIE NIE NALEŻY DO MNIE, JEST TO TYLKO MOJE TŁUMACZENIE

Autor: Ataokoloinona

Tytuł oryginału: A Macabre Sort of Melody

Link do oryginału: [LINK]

Przed zapoznaniem się z tą częścią, zapraszam do pierwszej części Makabrycznej Melodii! :)



    Była całkowicie szalona. Teraz to było dla niej całkowicie jasne. Prawdopodobnie to było nieuniknione. Wcześniej czy później coś takiego musiało się zdarzyć. Prawdziwym powodem, dla którego uważała się za szaloną, było to, że uważała, iż był gorący.

    Zazwyczaj gdy widzisz przestępców, zbrodniarzy, kryminalistów, którzy pragnęli śmierci, którzy powinni być przede wszystkim martwi, którzy - o czym należy również wspomnieć - należeli to Akatsuki...normalny człowiek uciekałby z krzykiem. Ale nie ona. Nie, ona uważała, że jest gorący. Gorący. Myślała, że jest gorący.

    Na Boga, była chora. Słyszała wszystkie dzwonki alarmowe z tyłu głowy, tylko problem polegał na tym, że to jej po prostu nie obchodziło. Może zbyt intensywnie myślała o tym, czego chce od życia. Gdyby tylko została taka, jaka była wcześniej, to by się nie wydarzyło. Gdyby tylko nie była zakochana w Sasuke, tylko w stosunkowo normalnym chłopcu...jak Kiba czy...czy Shikamaru...cholera, nawet Naruto. Wtedy to by się nie wydarzyło. Bo gdyby kochała normalnego chłopca, mogłaby teraz leżeć bezpiecznie w swoim łóżku, w którym i tak powinna właśnie być, zamiast spędzać czas z psychopatą w lesie, który powinien nie żyć od ponad roku. Ale nie, zakochała się w Sasuke, najbardziej pokręconej osobie w całej Konoha. Chłopiec pragnący oddania swojego ciała dla innego szaleńca.

    Spoko Sakura, naprawdę spoko.

    Ale nadal nie czuła paniki, tylko rodzaj...podekscytowania i naprawdę nie czuła też strachu. Nie prawdziwego strachu. Czuła się podekscytowana i to było wystarczające, aby obawiać się, że może spróbować przekonać samą siebie, że nadal jest normalna. Ale wiedziała. To znowu była ta prawda. Nie mogła zawrócić.

    Cokolwiek to było, chciała tego. Chciała, żeby wypełnił dziurę w jej sercu.

    Zaczęła go leczyć. Wiedziała, że powinna bać się o swoje życie po tych wszystkich koszmarach, które słyszała o tym martwym mężczyźnie, na którego widok powinna panikować albo...coś. Albo przynajmniej rozmyślać o konsekwencjach swoich czynów, jeśli kiedyś się wyda co właśnie zrobiła.

    Jeśli. To było bardzo dobre słowo.

    Do diabłą, równie dobrze mogłaby się nacieszyć ostatnią nocą na ziemi, chociaż nawet myśl o śmierci jej nie przerażała. Może dlatego, że znała jej mechanizm. Widziała to, więc się tego nie bała. Może dlatego, że byli tutaj, w ciemności, w lesie, a to i tak nie wydaje się prawdziwe. 

    Wygląda na to, że jest tu ktoś inny, a ja tylko patrzę.

    Albo jesteś po prostu szalona, jak mówiłam wcześniej.

    Okej, była szalona. Nie mogła zapomnieć tego głosu w swojej głowie. Ta, która nie potrafiła przekonać samej siebie, ta, która mówiła sama do siebie....ale to nie było ważne w tej chwili.

    Będę się cieszyć, zanim umrę. Dobrze, że jest gorący.

    Więc leczyła go dalej, nie odrywała od niego wzroku i nadal była w dziwnym stanie podekscytowania. To było prawie mdłe uczucie ściskające jej dolną część kręgosłupa. Wyszłą do lasu w poszukiwaniu odpoczynku i wygląda na to, że to znalazła.

~0~

    Czuł, jak chakra przepływa przez jego skórę z ostrym świstem. Była gorąca, gęsta i przypominała wodę. Zdecydowanie mu się to podobało. Czuł, jak rozluźnia każdy mięsień jego ciała, każde ścięgno, a nawet kości.

    Jeśli to był dopiero początek, to czuł, że dokonuje dobrego wyboru. Nie puścił jej szyi, ale wydawało się, że jej to nie przeszkadza, a jemu tym bardziej. Poczuł, jak wracają mu siły, czuł się prawie normalnie, gdy nagle przestała. Spojrzał na nią z zaciekawieniem i zobaczył iskrę w jej zacienionych oczach. Mądra dziewczynka. Nie mogła pozwolić na to, aby był na tyle silny, żeby ją zabić. Nie. Szkoda, że chyba zapomniała, że wystarczyło wbić paznokieć w jej skórę wraz z opuszkiem kciuka, a miałby jedną kroplę jej życia, której potrzebował, aby całkowicie ją okraść. 

    Zamiast tego przyciągnął ją do siebie obiema rękami, aż klęczała między jego nogami na wysokości jego oczu. Spojrzał w te szklane oczy i puścił jej szyję - już tworzył się siniak. Widział to w świetle jej zielonego blasku. Pociągnął jej dłoń w dół i położył ją na swojej piersi, tam, gdzie było jego serce. Zastanawiał się, czy wiedziała.

    Że ich serca zaczynały tworzyć rytm, makabryczną melodię.

    Oparł się o pień drzewa za nim, dostosowując się do poczucia, że znów jest całością. Czerwone pręgi, które krzyżowały się na każdym połączeniu, znów stały się całością, wygładzone i wyblakłe. Jego kości wyrównane. Skóra zrosła się i uwolniła od skaleczeń, ran i siniaków. Jego krew znów płynęła, płuca oddychały, oczy mrugały. Czuł się dobrze. Lubił się tak czuć prawie tak samo bardzo, jak lubił brać udział w innych podrygach śmierci. 

    Teraz po prostu na nią patrzył, jak kot obserwujący ziemię z wysokiego miejsca, prawie gotowy do skoku, ataku, ale kiedy zmusiła swoją rękę do poruszenia się, zabrał ją i położył na piersi, tam, gdzie należała. Ponieważ to było coś innego, nie chciał naciskać, ale nie pozwoli jej odejść. Czuł się dziwnie zaborczy, mimo, że nie znał nawet jej imienia. Jashin dał mu tę chwilę. I nie zamierzał pozwolić jej odejść, bez względu na to, jak bardzo była opanowana. To tylko kwestia czasu, zanim ona pęknie pod jego wpływem, a następnie pod wpływem nadchodzącej śmierci. 

    Był bardziej zmęczony czekaniem niż bezczynnością, wydawało mu się, że zawsze na coś czekał. Nie obchodziło go to. Nie zamierzała wykonać pierwszego ruchu w tej grze, więc on to zrobi. Czuł się prawie tak, jak dawniej, Wszystko odzyskało swoją ostrość. A to oznaczało, że ktoś poniesie karę. W tę spokojną noc, gdzieś daleko rozlegałby się krzyk. Ale odnosił przyjemnie wrażenie, że tym razem jego ofiara w swoich ostatnich chwilach nie będzie we krwi, nie będzie też krzyczała, przerażona nadchodzącą śmiercią. Nie mógł szczerze powiedzieć, że będzie rozczarowany krzykami namiętności i potem spływającym po jej ciele.

    Tak jak powiedział, ta ofiara była inna.

~0~

    Wiedziała, czego chciał. Domyśliła się tego po dotyku jego dłoni na jej nadgarstku, a jeśli miała być szczera, ona również tego pragnęła. Potrzebowała takiego uwolnienia. Uwolnienia, które sprawi, że przynajmniej przez chwilę, będzie mogła zapomnieć. Zapomnienie... ostatnia szansa, by ruszyć dalej. To było takie prawdziwe. Seks nie był zdradą, kunoichi spały z różnymi typami mężczyzn, jeśli potrzeba była wystarczająco duża. Osobiście nigdy nie musiała przechodzić przez tego rodzaju degradację, ale nadal wiedziała, że takie są realia życia shinobi. W odróżnieniu od miłości, seks nie decydował o lojalności, a nie sądziła, że jest aż tak szalona. Seks był wystarczający, by sprawić, by poczuła się szalona. Chciała się tak poczuć. To była różnica. 

    To nie było jedno z tych małych, słodkich kłamstw. Cóż, nie było tak rażące jak jej kłamstwa dotyczące Sasuke. Albo kłamstw ma temat jej zdolności. Bądź tych dotyczących uczuć do Naruto. Nie jak te kłamstwa, o których nie lubiła zbyt wiele myśleć.

    Kiedy przyciągnął ją z powrotem do siebie, wiedziała, że tego właśnie chce. Na dzisiejszy wieczór miałaby swoje nowe, słodkie, małe kłamstwo. Dzisiejszej nocy doświadczy iluzji miłośći, do której zawsze dążyła. To byłaby jej prawda na dzisiejszą noc. Gdyby chciał ją zabić, złożyć w ofierze lub zrobić jakąkolwiek inną, szaloną rzecz, już dawno by to zrobił.

    Nie powinna się tak czuć, jednak on dawał jej pewne poczucie bezpieczeństwa. Gdyby próbowała uciec, musiałaby się spieszyć, ponieważ widziała co najmniej cztery sposoby, któymi mógłby ją zatrzymać. Szkoda, że nie miała ochoty na ucieczkę. 

    Poza tym sposób, w jaki trzymał dłoń na jej piersi przyjęła jako obietnicę. Weź to jako wspomnienie, aby pocieszyć się w niespokojne, nieprzespane noce. Chociaż była ona niepewna, wciąć była obietnicą. Niewypowiedzianą. Czuła, jak jego klatka piersiowa klei się od potu, prawdopodobnie przez wysiłek, jaki wymagało wydostanie się z dziury i dotarcie do niej. Nie wiedziała, dlaczego wciąż żyje, ale to było pytanie na inną noc. W tej chwili zamiast myślenia o tym, podziwiała delikatne wznoszenie i opadanie ramion, miarowe bicie jego serca. Te rzeczy wydawały jej się niewzruszone, niczym marmur, a skoro on wciąż tu był, to chciał, aby to czuła. 

    Chciała się śmiać. Chciała biec, ale nie uciec, po prostu biec.

    Chciała, żeby on też biegł, gonił ją i wiedziała, że to było naprawdę, naprawdę głupie. Ale zanim zdecydowała, że jej to nie obchodzi, pocałowała go.

    Smakował jak brud. Nie do końca tak romantycznie i ekscytująco, jak się spodziewała, ale taka była prawda.

    Wydał z siebie jakby świszczący dźwięk.

    — W sam czas, suko powiedział. 

    Nienawidziła tego. Nikomu nie pozwalała nazywać się suko, przynajmniej nie bez zemsty. Jednak dla tego nieumarłęgo cudu wydawało się to czymś w rodzaju gry, więc ona również grała. Jej gierki były znacznie bardziej ekscytujące. Uśmiechając się do niego, złapała go za rękę i podniosła. Jego nogi drżały, ale po sposobie, w jaki się skrzywił, mogła stwierdzić, że nie chciał pomocy. Oczywiście, że nie. Mężczyźni, których znała, nigdy tego nie chcieli. Jednak w tym przypadku nie obchodziło jej to. Roześmiała się i wylała więcej chakry do jego dłoni, rozgrzewając jego mięśnie, co ułatwiało mu chodzenie. Uśmiechnął się do niej, jednak nic nie powiedział.

    Prowadziła go na polanę, mijając swoje porozrzucane rzeczy na skraju strumyka, ale on wydawał się na to nie zważać, obserwując ją po prostu w ten nawiedzony sposób, w jaki Sasuke czasami patrzył w przestrzeń. Kiedy rozważał morderstwo i zemstę. Doszła do wniosku, że naprawdę podobał jej się ten wyraz twarzy, który uzupełniał jego pełne wdzięku, niemal chłopięce rysy i dodawał do jego twarzy pewnego rodzaju szorstkości, która sprawiała, że wydawał się męski, a jednocześnie chłopięcy. 

    Ponownie się roześmiała. Czuła się tak, jakby król zaczarowanej krainy przybył, aby zabrać ją na biesiadę. A co to będzie za zabawa! Jest pewna, że zaprze jej dech w piersiach.

    Więcej obietnic, upijała się nimi.

    Lub jesteś po prostu nieodwracalnie i nieuleczalnie popieprzona!

    Tak, lub to.

    Z uśmieszkiem zawirowała z nim na brzegu strumienia, zupełnie tak, jakby tańczyli. Tańczyli do piosenki, którą kierowało bicie ich serc i wypływała z ich umysłów oraz pustych miejsc między gwiazdami. Jeśli kiedykolwiek czuła magię, to właśnie w tym momencie, a wirując coraz szybciej, łatwiej było jej zapomnieć. Sposób, w jaki obserwował ją w słabym blasku gwiazd i śwtałem, które wydawało się migotać w jego ciemnofioletowych oczach. Mogła powiedzieć, że on był drapieżnikiem, a ona jego zdobyczą, zabawką. Ale dzisiaj nie ochodziło jej to. Dzisiejszej nocy, tylko dzisiejszej nocy. Kręciła się szybciej, wirowała, tańczyła, śmiała się. Czuła jak ucisk na jej rękach staje się silniejszy, gdy machała nimi coraz szybciej i szybciej. 

    Następnie...BUM! Wrzuciła go do strumyka i śmiała się jeszcze głośniej, aż rozbolały ją płuca i boki. To, że zrobiła coś takiego akurat jemu, podnieciło ją. Hidan z Akatsuki. Nawet, jeśli to było głupie. I tak nie sądziła, że wyjdzie z tego żywa. Może już zmarła. Wiedziała, że jest jego zabawką. Ale jeśli miał się nią bawić, to przynajmniej nie będzie brudny. 

    Rozgniewany rozbił powierzchnię wody, tryskając nią na wszystkie strony. Spodziewała się tego. Nie spodziewała się jednak uśmiechu, który wydawał się być szczerze dobry i szczęśliwy, zamiast maniakalnego i złośliwego. Zaskoczyło ją to, a wtedy on, korzystając z okazji, złapał ją za kostki i wciągnął za sobą do strumienia. Woda była zimna - chciała teraz krzyczeć, ale nie mogła - dusiła się, a on ją przytrzymywał. Szarpała się gorączkowo z jego uściskiem, jego ręce pełzały po jej nogach do talii, czuła, że ​​słabnie. Głupia. Właśnie tego chciała.

    Czegoś takiego.

    Pocałował ją pod wodą, a powietrze, które pozostało w jej gardle, zostało zassane i mogła znowu oddychać. Tym razem śmiał się, gdy wydarli się na powierzchnię. Trzęsła się, ale strach i złość szybko się rozproszyły. Nie wiedziała, co to miało być, nic takiego nigdy jej się nie przytrafiło. Miała zamiar spróbować kolejnego pocałunku, a może kolejnego pojedynku zapaśniczego, ale on wyczołgał się z wody i spojrzał na nią wyczekująco.

    Chciała zostać w wodzie tylko po to, by go złościć, ale było na to o wiele za zimno, a ona znała skutki hipotermii. Wychodząc rozciągnęła się i obserwowała niebo. Poczuła strużki wody spływające po jej skórze, ubraniu i włosach. Poczuła chłodny wiatr wiejący po jej twarzy. Niebo było piękne, a ta noc była tak niewiarygodna, że wydawała się skrzyżowaniem marzenia i koszmaru.

    Ale to było prawdziwe. Jej koc, który rzucił w nią, kładąc się obok niej, był wystarczająco prawdziwy. Woda, którą otrząsnął z włosów i wpadła do jej oczu, sprawiając, że się skrzywiła, była wystarczająco realna. Niewielkie ciepło, które zaczęło rozgrzewać jej skórę od ich bliskości, było wystarczająco realne. Nie wiedziała, czy była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, czy też nie. Roześmiała się, kiedy narzekał pod nosem i ponownie oderwał od niej połowę koca. Przez chwilę nic nie mówili, tylko obserwowali niebo i wiatr poruszający liśćmi drzew. Niemal mogła zapomnieć, kim był, kiedy zachowywał się tak odmiennie od tego, jak powinien. Poczuła się odważna i przysunęła się do niego, czuła, jak jego pierś wibruje cichym śmiechem, gdy przyciągnął jej głowę, by położyć się na ramieniu blisko jego boku. Czuła głęboki wdech, który sygnalizował, że ma zamiar coś powiedzieć. Miała nadzieję, że cokolwiek powie, nie będzie złośliwe ani przerażające.

    — Czuję w tobie coś innego. Myślę, że Jashin coś zarządził ... Do diabła, po prostu lubię mówić to słowo.

    Nie tego się spodziewała.

    Zarządził?

    — Tak, skończyłaś mnie uzdrawiać, więc myślę, że powinienem być cholernie wdzięczny czy coś Odwrócił głowę i znowu się do niej uśmiechnął. To już jej nie przerażało. W każdym razie, czy to wszystko, co zamierzamy zrobić? Bo jeśli tak, to spadam stąd kurwa, serio. 

    Prawie się roześmiała, ale jakoś udało jej się to powstrzymać. — Więc jedynym powodem, dla którego mnie nie zabiłeś, jest to, że chcesz seksu? Jak romantycznie z twojej strony. Czuję, że moje stopy odrywają się od ziemi, a moja głowa robi się lekka jak piórko. Jeśli nie będziesz ostrożny, mogę zemdleć.

    Zobaczyła, jak jego oczy się rozjaśniają. Zabawne, jak mogli to robić, domyśliła się z humorem. Nie wiedziała, jak mogła go czytać ani skąd wiedziała, że ​​ma rację. To było po prostu przeczucie, które miała.

    — Odstawiłem już to całe “zmiecenie cię z nóg”, więc przejdźmy do konkretów, księżniczko.

    — Nawet cię nie znam! I naprawdę powinnam próbować cię zabić, a nie spać z tobą.

    — Kochanie. — sarkazm, świetnie, to nie było tak, że nie słyszała tego wystarczająco w odniesieniu do jej „miłosnego” życia lub jej braku. Przewróciła oczami i uderzyła go w ramię, a on tylko się uśmiechnął. Oczywiście. — Pomyśl o tym jak… ach, jak o mojej wdzięczności.

    — Wiesz, że to brzmi, jakbyś był prostytutką. — ponownie się zaśmiała. Myśl o tym człowieku, który robiłby z siebie dziwkę dla kogokolwiek, z jakiegokolwiek powodu, była przezabawna. 

    Zmarszczył brwi. 

    — Nie to miałem na myśli i wiesz o tym.

    — Ale ja nie wiem! I to jest właśnie to.

    — Tak i dlatego nie jesteś martwa, więc zamknij się, kurwa i mnie pocałuj czy coś.

    Nie dał jej szansy, po chwili był na niej, jej nadgarstki były uwięzione pod jego dłońmi, a jego usta na jej szyi, gdzie przycisnął kciuk do jej skóry. Wciąż ją piekło, ale uczucie jego ust sprawiło, że zapomniała. Nie wiedziała, dlaczego robiła to inaczej niż pod wpływem impulsu. Z poczucia niebezpieczeństwa, które wiedziała, że ​​powinna była poczuć. Wszystko, co czuła, to rodzaj słuszności, a jeśli mogła się czegoś bać, to było to. Że jakoś nie wydawało jej się to złe, że nie walczyła tak, jak powinna. Czy robiła to tylko po to, żeby coś poczuć? Brzmiało to znajomo ... jednak nie obchodziło jej to.

    Nie obchodziło jej to i to prawie sprawiło, że poczuła strach. Uderzyła w jej ramiona i dłonie czakrą, jakby to był jakiś rodzaj sterydu, który wcisnęła mu w dłonie. Nie wyglądał na zaskoczonego, że walczyła. Wyglądał na zaskoczonego, kiedy faktycznie zaczęła to robić, jednak był ciężki, a pozycja i zwykła grawitacja sprawiły, że jej mięśnie zaprotestowały przeciwko temu. Ale jeśli miała to zrobić, to na równych prawach. Szarpnęła się, więc znowu leżeli obok siebie i uśmiechnęła się do niego.

    — Ok, może coś czuję, ale jeśli się dowiem, że to jakieś jutsu, a ty pieprzyłeś się z moimi uczuciami, zabiję cię. Teraz chcę tylko, żebyś zapomniał.

    — Zapomnieć? Nie obchodzi mnie to gówno.

    Przewrócił ją z powrotem i praktycznie zaatakował; całował, gryzł, szarpał.

    Nie był delikatny. Jednak tłumaczyła to jego sposobem życia - nie potrafił być spokojnym i miękkim. Ale po raz kolejny ją zaskoczył. Gdy tylko jej ubrania zniknęły, a ona była tak samo naga jak on, praktycznie się zatrzymał. Po prostu pozwolił, by jego oczy przeskanowały ją, a ona po raz pierwszy poczuła się zawstydzona. Dlaczego miałby na nią patrzeć w ten sposób? Nie znali się nawzajem, ta rzecz ... cokolwiek to było, to nie powinno się dziać. Powinni byli walczyć, powinien próbować ją zabić.

    Nie próbował. Tylko patrzył. Dotykiem delikatnym niczym piórko przesuwał palcem po jej skórze. Tam, gdzie mięśnie fizycznie łączyły się pod jej skórą, zarys jej ciała pod nim, gdzie dziwna kość naciskała na jej skórę. To było prawie łaskotanie, ale nie mogła się roześmiać. To by przerwało ten moment, a ona nie chciała, żeby to kiedykolwiek się skończyło.

    Spojrzeń, które jej rzucał, nie mogła nazwać miłością. Jednak były tego tak blisko, jak to tylko możliwe. Trudno było jej oddychać. Gdyby się poruszyła, odetchnęła, zrobiła cokolwiek, zatrzymałby się, a ona nie chciała, żeby to się kiedykolwiek skończyło. Czuła ciepło w jego dotyku, sposób, w jaki zostawiał zimne smugi na jej skórze, gdy poruszał się po jej ciele.

    Musiała odetchnąć, a wtedy cokolwiek, co było w jego oczach, zniknęło. Teraz wyglądało to niczym zachwyt i znowu się do niej uśmiechał. To nie był wcześniejszy beztroski uśmiech ani złośliwe uśmieszki, tylko sposób, w jaki Asuma zwykł uśmiechać się do Kurenai. To sprawiło, że się zatrzymała. To ten człowiek odebrał Kurenai te uśmiechy, to szczęście.

    Wtedy naprawdę zaczęła walczyć i pozwoliła wypłynąć łzom, mimo obietnicy, że tego nie zrobi. Wyglądał na zdezorientowanego, kiedy naciskała na niego, ale tym razem nie mogła go ruszyć. Była zbyt zdenerwowana, by kontrolować swoją czakrę. Podniosła ręce do twarzy i szlochała pod nim. 

    Nie nienawidziła go. 

    A powinna. 

    Ale tego nie zrobiła. 

    Tak wiele odebrał tak wielu, a ona nadal go pragnęła. Chciała zobaczyć ten wyraz w jego oczach i spróbować okłamywać samą siebie i powiedzieć, że nie był taki zły, jak mówią wszystkie historie i raporty. Był, ale nadal częścią zaprzeczał. Musiało być w nim coś dobrego, bo ją kochał, przynajmniej dzisiejszego wieczoru. 

    — Jest powód, dla którego robię to, co robię.

    Teraz czytał jej w myślach? W całej tej sytuacji było coś niesamowicie nie tak.

    Nie patrzył na nią, wciąż był nad nią, oparty na rękach, które leżały po obu stronach jej ramion, ale patrzył na nią, przez wodę i drzewa, gdzieś daleko, daleko.

    — To dla wolności. Ten świat to szumowina, a ja jestem jak woźny. Czasami to jest do bani, bo nie mogę umrzeć. Ale nie mogę umrzeć, więc to jest cholernie niesamowite. Mogę to robić tak długo, jak Jashin zechce, żebym to robił.

    Zabijał ludzi, więc dlaczego brzmiało to tak ... dobrze. Czy to nie jest to, co powiedziała, że ​​lubi w byciu shinobi? Powody były takie same, tak samo jak ich metody. Więc dlaczego wszyscy go nienawidzili? Dlaczego to, co zrobił, było tak złe?

    Ponieważ mu się to podobało .

    Ludzie, którzy lubili sprowadzać śmierć, byli zawsze znieważani. Świat był taki obłudny. Nie był inny niż ona.

    Zdecydowała.

    Odsunęła ręce od twarzy i spojrzała na niego. Może to był jakiś prezent. Jego bóg nie mógł być gorszy od ludzi, dla których pracowała. Tym razem sięgnęła po jego szyję i przyciągnęła go do siebie. W końcu to był dzisiejszy wieczór. Później będzie się martwić, co potem. 

    To był dzisiejszy wieczór.

    To była obietnica.

    Pocałowała go delikatnie w usta. 

    Pierwszy pocałunek za przyjście do niej. 

    Przeszła do oczu.

    Drugi za to, że jej nie zabił. 

    Potem policzki.

    Trzeci za zabawę z nią. 

    Ucho.

    Czwarty za rozbicie jej. 

    Broda.

    Piąty za naukę. 

    Czoło.

    Szósty za bycie tutaj. 

    Usta.

    Uśmiechnął się między jej pocałunkami. Kolejny niemal czuły uśmiech. Nie mogła powiedzieć, że zrozumiała, ale nie mogła też powiedzieć, że nie.

    Nie powiedział nic więcej i zamiast tego przyciągnął ją bliżej. Było jej za ciepło. Chciała spłonąć. Bezradnie przylgnęła do jego ramion, kończąc ostatni krok do ich zrozumienia. Krzyknęła, gdy nie zatrzymał się nawet jednym mocnym pchnięciem. Było dobrze. Nie chciała czegoś zbyt delikatnego. Chciała zapomnieć. Czy jest lepszy sposób niż ból?

    Teraz lepiej go rozumiała. Przycisnęła jego głowę do piersi, gdy znalazł rytm, taki sam, jak jej bicie serca, które sobie uświadomiła.

    Ba-Bump ... ba-bump ... Ba-Bump ... ba-Bump ...

    Pocałował ją w szyję. Więcej obietnic. 

    Obiecuję żyć. Obiecuję umrzeć. Oddychać. Kochać. Nienawidzić. 

    Dostosowała się do rytmu, jej oczy pociemniały, a głowa pulsowała. Zawsze ten sam rytm. Pocałowała jego miękkie włosy. Słyszała go ... nucącego. To była niesamowita melodia, ale pasowała. Gdy wzbijali się wyżej, wydawało się, że jednocześnie toną. Obietnice.

    Jego ręce znów zaczęły jej dotykać. Przesuwać się po niej. Ręce miał zrogowaciałe i podobał jej się sposób, w jaki jego kłykcie drapały jej skórę. Jęknęła. Czuła pot na swojej skórze, na jego. Kiedy dotarła do krawędzi, czuła, jak ogarnia ją ogień. Chwyciła go za ramiona jak imadło i niejasno usłyszała, jak jęczy, i była tam. Spirala dotrzymywanej obietnicy.

    Zapomniała. Zapomniała o swoim bólu, zamieszaniu związanym z przyszłością i tym, gdzie obróciły się serca. Ten mężczyzna, który powinien być martwy, dał jej drugą szansę na życie. To było ironiczne, ale była na haju. Wysoko w ciemnej eksplozji wyzwolenia. Wysoko, wysoko w ciemnym powietrzu.

    Kiedy wróciła na dół, patrzył na nią takim samym spojrzeniem jak poprzednio. Zamrugała powoli, czuła się pijana i bardzo, bardzo ciepła. Przysunęła się do niego i położyła głowę na jego piersi. Czuła pod sobą ziemię, powietrze nad nią i jej towarzysza. Była zadowolona.

    Pocałował ją w czoło. — To był najlepszy seks, jaki kiedykolwiek uprawiałem… chociaż minęło trochę czasu —jego głos był szorstki, trochę się trząsł, to też musiało być dla niego dobre. 

    — Jak długo tam byłem?

    Westchnęła cicho. Trochę ponad rok.

    Syknął w odpowiedzi.

    — Ponad rok. Skurwysyny. Nigdy po mnie nie przyszli?

    Była zmęczona, ale pokręciła głową. Przez cały ten rok rodzina Nara nie zgłosiła nawet, że coś jest nie na miejscu.

    — Cholera! Nie dziwię się, ci poganie przez całe swoje życie, nigdy nie czuli niczego szlachetnego. Żadnej pieprzonej lojalności z ich strony.

    Zaśmiał się, brzmiało to gorzko. Nie lubiła go zdenerwowanego, ale była taka zmęczona.

    — Co zamierzasz zrobić?

    — Nie wiem. Niech mnie piekło pochłonie, nie wrócę do tej dziury.

    — Odchodzisz? czuła się teraz ciężka i powolna. Nie powinna. Z trudem usiadła, ale on ją przygarnął do siebie.

    — Tak, ale wrócę. Powiedziałem ci, że jesteś wyjątkowa i planuję przyjść tu i zabrać Cię pewnego dnia, więc lepiej żebyś nie umarła w międzyczasie.

    Uśmiechnęła się i poczuła się lepiej. Wiedziała, że ​​tej obietnicy jakoś dotrzyma. To było głupie. Tak bardzo głupie, ale nadal była zadowolona.

    — Masz cokolwiek, co mógłbym nosić? Nie mogę wyjść nago. Jashinista numer jeden nie może stać się pośmiewiskiem numer jeden na świecie. — dokuczał jej. 

    Roześmiała się i znalazła siłę, by usiąść i po prostu patrzeć na niego przez minutę. Jedno długie spojrzenie, żeby dobrze go zapamiętać. Zresztą tak naprawdę wcześniej na niego nie patrzyła. Cały brud został zmyty, kiedy wpadli do strumienia. Jego włosy były tego samego srebrzystobiałego koloru, jak w raportach, ale jego oczy były znacznie ciemniejsze, niż jej powiedziano. Były fioletowe, ale tak ciemne, że prawie indygo. Lubiła to. Był silny, ale nadal gibki, solidny, ale nie przesadzony. Jego linia szczęki była wdzięczna, ale nie kobieca. Wydawał się mieć idealną równowagę.

    Nic dziwnego, że Shikamaru porównał go do „anioła z piekła”. Powiedział to jako żart, prawdopodobnie po to, by powstrzymać ich wszystkich przed myśleniem, że został ranny tak bardzo, jak wszyscy wiedzieli, że jest. Ale to była prawda. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go od całkowicie anielskiego wyglądu, była iskra w jego oczach i nikczemny uśmieszek na ustach.

    Odwrócił się do niej z uśmiechem. — Lepiej dobrze się kurwa przypatrz, księżniczko.

    Odwzajemniła uśmiech. — Jak myślisz, co ja „kurwa” robiłam, księciu?

    Zaśmiał się i mocno potargał jej włosy. — Wiedziałem, że był powód, dla którego cię polubiłem. Teraz ubrania.

    — Mam spodnie dresowe, które mogą pasować, ale koszule na pewno nie.

    Jego biodra nie były dużo większe od jej, jednak jego klatka piersiowa była znacznie szersza.

    — W porządku, i tak nie lubię nosić koszul.

    — Dobrze, pewnie też nie polubiłbym cię w koszuli, dzięki temu widok jest o wiele lepszy.

    Znów się zaśmiał, wciągając jej spodnie od dresu, które znalazł w jej torbie. Były rozciągnięte w pasie, mocno przylegały do ​​jego ud i były za krótkie, ale i tak gwizdnęła.

    Zmarszczył brwi i próbował zerwać pasek, ale w ogóle się nie poddawał. Później znajdę coś lepszego.

    Dlaczego pożegnania zawsze musiały być takie trudne? Tak niezręcznie? Może dlatego, że uważała, że ​​w ogóle nie powinno być pożegnań.

    Wyciągnął do niej rękę i włożył coś do jej wyciągniętej ręki. — Proszę, weź to, mogę dostać następny.

    Był wgnieciony, poplamiony i wyszczerbiony, ale nadal wiedziała, co to jest. To był jego medalion, ten, który pocałował, zanim rozpoczął swój rytuał. To było coś ważnego i sprawiło, że uśmiechnęła się.

    Włożywszy ubranie, przejrzała torbę i wyciągnęła portfel. — Oto wszystkie pieniądze, które mam przy sobie, ale możesz je mieć. Kup sobie nowe ubrania.

    Wziął go i pochylił się, pocałował ją ostatni raz. — Dzięki, księżniczko. Do zobaczenia kiedyś. Jesteś moim nowym specjalnym projektem.

    A potem go nie było.

    Naprawdę mógł ją zabić przez cały czas. Znów się uśmiechnęła i zabierając swoje rzeczy, wróciła do domu.

    To była obietnica, którą zamierzała dotrzymać i będzie czekać. Chociaż, jeśli planował ją nawrócić, to byłby kiepski pomysł.

    Śmiała się do siebie, samotnie w zimnym lesie.

    Być może będzie musiała zabijać i może się zmienić, ale radość z zabijania była jedyną zmianą, której nigdy nie planowała wprowadzić. Wciąż gdzieś w głębi duszy czuła, że ​​cieszenie się czyimś końcem uczyniłoby ją bardziej potworem, niż byłaby skłonna być dla kogokolwiek. Nawet siebie. Tego rodzaju poczucie winy, którego nigdy by nie wybrała.

    Może to rozumieć, ale działanie na tej podstawie to była zupełnie inna sytuacja.

    Zmiana, brak zmian, decyzje, bezczynność. W zasadzie życie.

    Wszystko to mroczny rytm.

    Mocny rodzaj tańca.

    Makabryczna melodia.

    Lubiła las, szczególnie lubiła słuchać śpiewu świerszczy i płynącej wody.

    Pokój. Krok po kroku.

    Wciąż czuła jego dłonie na swojej skórze.

    Nic też się nie zmieniło.

    Ponieważ nic się nie wydarzyło.

    Zupełnie nic.

    Tylko wspomnienie. Takie, które zatrzymała dla siebie. Uśmiechnęła się, była dobra w dochowaniu tajemnic. Zastanawiała się, kiedy wróci, by dotrzymać obietnicy. Miała nadzieję, że już wkrótce.

    Będzie lepsza, gdy następnym razem się pojawi, może poprowadzi go w tym tańcu, który w niewytłumaczalny sposób odkryli, że tańczą. 

    W nocy. W nocy. W nocy.

    Tylko na dzisiejszy wieczór.

    Zmiana jest nieubłagana. Nie zawsze jest źle i nie zawsze jest dobrze. Jak życie. Jak śmierć. Po prostu czeka na odpowiedni moment, aby Cię zmieść.



O Madaro. To była przeprawa przez mękę, Krzyki rozpaczy i szlochanie. Szczerze powiem, że wymęczył mnie ten ficzek strasznie i prawdopodobnie przez bardzo długi czas nie podejmę się czegoś takiego ponownie. 
DAJCIE MI TROCHE MIŁOŚCI PLEASE


2 komentarze:

  1. MASZ MOJĄ MIŁOŚĆ
    Bo to było cudowne. Bardzo ciekawa relacja między bohaterami i tak naturalny Hidan w swojej hidonowatości, że ah!
    I nie, nie mam gorączki, chociaż znowu zachwalam tekst przez ciebie wybrany :P

    ZOBACZYSZ ŻE PODEJMIESZ SIĘ CZEGOŚ TAKIEGO. JUJA CIE ZNAM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejciu, dziękuje ci mój kochany słodki kurczaczku
      Tyle nerw mnie to kosztowało, tyle wylanych łez. Siedziałam nad tym od wakacji. Boże, nie wiem jak to się stało, że dałam radę XD

      MOŻE W INNYM ŻYCIU SIĘ PODEJMĘ

      Usuń