niedziela, 13 września 2020

Makabryczna melodia [HidaSaku] cz. 1

Rozpoznał to, zniszczony wiekiem i krwią, zgięty, połamany, wyszczerbiony i pozbawiony kłów. Z ostrym krzykiem upadł z powrotem na ziemię, ściskając go mocno w dłoni. Wszystkie wspomnienia porwały go jak fala przypływu. Wszystko, co miał. Wszystko, co stracił. Wszyscy, których znał. Wszystkich, których zabił, kochał, nienawidził. Wszyscy. Wszystko, co wiedział, słyszał, smakował. Znał to. Wszystko, w co wierzył. Wszystko, czym był.


OPOWIADANIE NIE NALEŻY DO MNIE, JEST TO TYLKO JEGO TŁUMACZENIE

Autor oryginału: Ataokoloinona

Link do oryginału: [LINK]



Nie pamiętała powodu, dla którego chciała zostać shinobi. Wszystko zmieniało się przez lata, w których żyła tym życiem. Lata smutku i radości oraz wszystko, co ktokolwiek mógł kiedykolwiek poczuć. Ale to szczególne wspomnienie zaginęło w głębi jej umysłu; wraz z jej naiwnością, niewinnością i większością irracjonalnych nadziei i lęków. W każdym razie w większości. Jakikolwiek był ten sen lub wspomnienie, prawdopodobnie był jasny i piękny, jak z bajki - tak postrzegała to jej jedenastoletnia jaźń.

    Jednak jej jedenastoletnia jaźń była idiotką.

    Tak naprawdę zawsze była idiotką. Właściwie to nadal nią była, jeśli miała być ze sobą szczera, a tego akurat nienawidziła. Wolałaby udawać, że może pokonać każdy problem, że gdyby bardziej się postarała, mogłaby to zrobić następnym razem. Następnym razem; ha. I dużo, dużo bardziej wolała słuchać tych pięknych, małych kłamstewek, ale w poznaniu prawdy zabawne jest to, że nie można tego cofnąć. Cóż, dla niej tak było. Znała prawdę i chociaż tak długo jej pragnęła, nie było już powrotu. Do licha, w tej chwili powinna zacząć myśleć pozytywnie. Chciała być szczęśliwa, choćby tylko przez krótką chwilę. Czy to w jakimś stopniu uczyniło ją mądrzejszą?

    Prawdziwe szczęście nie zdarzało się już tak często, dla większości ludzi istniały tylko sporadyczne błyski radości. Gdy tylko wychodzisz za drzwi, czujesz napięcie; wszyscy wiedzieli, że nadchodzi burza, wszyscy wiedzieli, dlaczego nadchodzi burza i wszyscy wiedzieli, jaką idiotką była... jest, w sekretnych zakątkach jej umysłu, gdzie urządzała herbaciane przyjęcia ze swoją jedenastoletnią jaźnią i razem wspominały te stare, dobre czasy. Ha.

    Wciąż kochała bycie shinobi, chociaż czasami to bolało. Kochała wolność, uwielbiała poczucie celu, jakie jej dawała i uwielbiała to, że potrafiła niszczyć, krzyczeć i krzyczeć i nikt nie uważał jej za gorszą. Ponieważ to wszystko było częścią zakresu jej obowiązków. To, czego nie było w opisie stanowiska ani w tych kolorowych broszurkach dotyczących wyboru kariery. Fakt, że nikt nie pofatygował się, aby powiedzieć jej, że kiedy inny shinobi łamie ci serce, boli to tysiąc razy bardziej niż wtedy, kiedy zrobi to "normalna" osoba. Nikt nie powiedział jej o bezsennych nocach, podczas których nie możesz nawet płakać, bo wiedzieliby, znaleźliby cię i zabili. Nikt jej nie powiedział, że shinobi nie mają szczęśliwych zakończeń i że kiedy wracasz do domu, czeka na ciebie pusty pokój, gnijące w lodówce jedzenie i zawiadomienie o eksmisji w drzwiach. Nie wspominając o bolesnej samotności, która mogłaby cię pochłonąć w swojej ciemności, gdy piętrzyła się w twoim umyśle.

    "Wspaniały" zdecydowanie nie był jednym ze słów opisujących shinobi. Shinobi byli mniejszym złem, które znosili "normalni" ludzie, ponieważ zadbali o wszystkie paskudne szczegóły, które sami woleliby zignorować. I oto masz ich, shinobi którzy byli po prostu "wspaniałymi" woźnymi z poplamionymi krwią rękami, którzy sprzątali po tym, jak politycy wracali z trofeami do swoich żon i rezydencji na szczytach wzgórz. Szczerze mówiąc: wkurzało ją to, jednak nie mogła się wycofać. Ponieważ nie istniało nic, co mogłoby pomóc jej wrócić do przeszłości i wiedziała już zbyt dużo, przeżyła zbyt wiele, by po prostu odpuścić. Jako shinobi miała przynajmniej mopa i klucze do szafki z zaopatrzeniem.

    Tymi oczami widziała prawie wszystko. Wiedziała, kogo uważa za swojego najlepszego przyjaciela, a pierwsza miłość znokautowała ją i poszła w świat sama. Przez lata obserwowała, jak się wypacza i zmienia w kogoś zupełnie innego i nie mogła na to nic poradzić. Patrzyła wszystkim w plecy i polegała na wszystkich oprócz siebie. Obserwowała, jak odnoszą porażki i pierwszy raz w życiu zebrała się na odwagę, by spróbować. Widziała przyjaciół umierających na jej rękach. Zabijała. Ratowała. Widziała, uciekała, płakała, śmiała się i żyła, oddychała. Ale teraz to wszystko ją przygniatało i czuła, że za chwilę się załamie.

    Materiał, który trzymał jej świat w ryzach powoli się wycierał i nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda się go naprawić.

    Nie wspominając już o zbliżającej się wojnie. To ostudzało cały zapał.

    W końcu cała miłość, którą miała w swoim sercu została odrzucona i teraz, jak ropiejąca rana, wysysała z niej wszystkie dobre wspomnienia. Nie mogła się śmiać, ponieważ wiedziała, że gdzieś tam był ktoś, kto planował zabrać wszystko, na czym kiedykolwiek jej zależało i nie obchodziło go to. Nie mogła spać, ponieważ nie była w stanie przestać myśleć o wszystkich rzeczach, które mogła zrobić inaczej. Nie mogła uciekać, ponieważ była tu uwięziona na dobre i na złe, jej los był związany z Konoha i nie było już odwrotu. Nie było do czego wracać; do przeszłości, innego miejsca. Wszystkie drogi w przeszłość były zamknięte i jeśli nie zatrzymają jej pierwszej miłości już nigdy nie będzie do czego wracać. Od tego zależał pokój i bezpieczeństwo świata. 

    I znała prawdę. Prawdę, o której mówiono, że wyzwala, a ona tylko zatrzymywała w jej głowie rzeczy, o których chciała zapomnieć. Czuła się teraz słabsza niż kiedykolwiek. Pragnęła iść do przodu, ale bała się, co będzie musiała zrobić. Chciała wrócić, ale te słodko-gorzkie wspomnienia tylko rosły w sile i nie mogła ich już utrzymać w kącie. Nie mogła też polegać na Naruto, jeśli chodzi o siłę, którą powinna mieć. Był tylko człowiekiem, bez względu na to, co myśleli inni i co myślał on sam. Nie mogła położyć na jego ramionach takiego ciężaru, bo kwestią czasu było to, kiedy się potknie i upadnie. Nie. To było jej złamane serce, jej problemy, jej błędy i sama się nimi zajmie.

    Albo przynajmniej spróbuje. To nie było tak, że miała wiele do stracenia.

    Chciała tylko mieć kogoś, do kogo mogłaby zwrócić się bez poczucia winy lub głupoty. Kogoś, kto by ją po prostu przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Powiedział jej kilka ślicznych kłamstw, których żadne z nich nie uznałoby za nie. Nie wiedziała, co teraz zrobić, ale zdawała sobie sprawę, że coś musi. W końcu kiedyś to do niej przyjdzie, bądź zostanie do tego zmuszona, gdy jej życie będzie w niebezpieczeństwie. W każdym razie tak to zwykle działało.

    Rzuciła się z powrotem na poduszki i patrzyła, jak kurz wiruje w jednym pasie światła księżyca padającego na jej łóżko. To była jedna z tych nocy, których nienawidziła; była tak zmęczona, że płonęły jej oczy, ale nie mogła zasnąć bez względu na to, jak bardzo się starała. Noce, które były tak ciche. Odwróciła się i zrzuciła koce, ale to nie pomogło. Zacisnęła mocno powieki i policzyła do pięćdziesięciu, ale to również nie poskutkowało. Usiadła i uderzyła się poduszką - bezskutecznie. Nie mogła znieść ciszy ani sposobu, w jaki zegar wybijał gęstą ciszę wokół niej.

    Tik, tak, tik, tak. Czuła, że oszaleje, więc wstała.

    Oto ona, siedząca w ciemności i ciszy z tym monotonnym, niekończącym się tyknięciem, tykiem, tyknięciem, tykiem. Chodziła w kółko, koncentrując się na uczuciu dywanu między palcami i delikatnym, jakby świeszczącym odgłosie jej kroków. To nie pomogło. Była zbyt zmęczona, żeby spać. Była zbyt zmartwiona i miała dość samej siebie, żeby się zrelaksować. Chciała płakać, ale obiecała sobie, że tego nie zrobi. Obietnice. 

    Wszystko rozbite niczym małe kawałki szkła.

    Przezroczyste i tak delikatne.

    Westchnęła. Skoro nie mogła zasnąć, równie dobrze mogłaby coś zrobić. Jej matka nazywała to ciężką pracą.

    To kolejny z tych fragmentów, które wydają się tak odległe i głupie.

~0~

    Mocniej owinęła się spraną, różową szatą. To był dowcipny prezent od Naruto i co dziwne, była to najwygodniejsza szata, jaką miała, chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Miała ten sam odcień różu, co jej włosy. Kolor, który przypominał jej magnolie. Ironicznie symbolizujący piękno i godność. Ino powiedziała jej o tym w jednej z tych spokojnych i wygodnych chwil. Lubiła, kiedy się sprzeczały, jednak uwielbiała, kiedy mogły po prostu ze sobą usiąść.

    Czasy, kiedy Ino zaplatała jej warkocze.

    Upiła łyk gorącej czekolady i uśmiechnęła się. Nie do końca była sama. To był komfort sam w sobie. Znali jej imię. Musiała być silniejsza dla ich dobra, chronić ich wszystkich. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby coś im się stało przez to, że była zbyt słaba. Lub zabrakło jej woli. Skrzywiła się na samą myśl o tym.

    Jednak jej gospodyni prawdopodobnie nie dbała o to w żaden sposób. Gdyby jej nie było, znalazłaby kogoś, kto faktycznie płaciłby czynsz na czas. Odsunęła rachunki i kalkulator, po czym wzięła łyk gorącego napoju. Jaki był sens zamartwiania się o to? W końcu by się udało. Bez względu na to, co robiła.

    Jeśli traktowała to fatalistycznie, to jutro albo przeżyje, albo umrze. Trudno w takiej sytuacji myśleć o rachunkach i kupowaniu kolejnego kartonu mleka.

    Potrzebowała powietrza. Chciała coś zrobić. Może byłaby w stanie zasnąć, gdyby zmęczyła się fizycznie do takiego stopnia, że nie mogłaby utrzymać otwartych oczu, bez względu na to, o czym myśli.

    W każdym razie było coś do zrobienia.

~0~

    Nie mógł myśleć. Ból był zbyt potworny. To trwało od godzin, dni, miesięcy, lat. Nie pamiętał czasu, w którym nie czuł się, jakby płonął, płonął i płonął. Nie mógł krzyczeć, nie mógł oddychać, nie mógł widzieć, nie mógł myśleć. Wszystko, co było to ciemność i ból. Cały płonął. Przysięgał, że czuł się tak, jakby jego kości rozpływały się z gorąca. Presja. Ciemność. 

    Chciał umrzeć. Może był martwy? Ale skoro był martwy, dlaczego się palił? Nie mógł się ruszyć, nie mógł mrugać, nie mógł ugryźć bólu, przełknąć go, nie mógł się nawet modlić. Wszystko co było to palenie, palenie, palenie.

    Czuł, jakby każda komórka w jego ciele płonęła. Topniała. Nie słyszał, nie czuł nic poza popiołem w ustach. Był zmęczony. Tak bardzo bolało. Chciał tylko umrzeć, aby zatrzymać niekończące się palenie. Zrobiłby wszystko!

 

        ...

 

    Powietrze. Gryząco zimne powietrze. Nie rozumiał. Dlaczego jest tak zimno? Tak ciemno? Gdzie on był? Upał? Czy w końcu umarł?

    Bolało. Spalanie zniknęło tak szybko, jakby w ogóle go nie było. Czuł się rozciągnięty, odepchnięty i rozerwany. Czuł jakby się unosił i tonął. Ale co najważniejsze, czuł, że żyje. Nie mógł być martwy. Teraz słyszał. Wiatr. Słyszał... liście? Na drzewach?

    Położył się i próbował zrozumieć myśli, które powoli docierały do jego umysłu. Drzewa... Pamiętał drzewa. Były... duże. Były... były silne. Wiatr w drzewach. Liście na drzewach... Liście na drzewach rozwiewane przez wiatr! 

    Był wiatr, brud i jakiś zniekształcony szum, którego wciąż nie potrafił określić. Ale to nie było ważne. Nie wiedział, co to było, ale to nie było to.

    Próbował się poruszyć, ale za bardzo bolało. Udało mu się tylko słabo zakasłać i odwrócić głowę na bok. Nawet to przywracało wspomnienia o spalaniu. Czuł się bardzo ciężki. Jakby zapadał się w błoto.

    Spanikował.

    Nie! Nie mógł tam wrócić! Nie chciał się palić. Próbował się ruszyć, czołgać, uderzyć w ziemię, ale jedyne, co dostał, to przeszywający ból w całym ciele. Nie przestawał, dopóki nie mógł już dłużej tolerować bólu. Skrzywił się, gdy zakaszlał, a przeszywający ból przeszedł mu przez pierś. 

    Czuł łzy szczypiące go w oczy i policzki. Czuł, jak przeszywa go zimny, lodowaty wręcz wiatr. Czuł jaki jest słaby, jak nie może nic zrobić.

    Poddał się i po prostu się tak położył. Dlaczego on tu był? Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć? Dlaczego musiało tak bardzo boleć? Nawet to nie było tak dobre, jak zwykle... Zaraz... Lubił ból? Dlaczego miałby...?

    Znowu zakaszlał. Tym razem mocniej. Udało mu się nawet usunąć większość brudu z gardła. 

    Był nim! To było coś. On... On...

    Człowiek.

    Był mężczyzną. Był... człowiekiem. 

    To już było coś. Czy miał imię? Dlaczego lubił ból?... zazwyczaj.

  Wszystko było zamglone i nie obchodziło go to, mimo, że powinno, ale bolało zbyt mocno, by naprawdę się tym przejmować. Naprawdę o to dbać. Leżał na ziemi i skupiał się na tym, jak bardzo jest mu niewygodnie. W ustach miał brud, ziarnisty i nieznośnie suchy. Nie był nawet pewien, czy jest całkowicie ze sobą związany. Miał wrażenie, że między jego stawami były grube, stalowe płyty, które na przemian parzyły go i zamrażały. Był też nieznośnie słaby, samo oddychanie przyprawiało go o zawroty głowy i zmęczenie.  

    Myślał, że leży na plecach, aby był zbyt zdezorientowany, a jego wzrok zamazany, aby wiedzieć, czy aby napewno tak jest. Niewiele wiedział; tylko tyle, że gdyby był martwy, łatwiej byłoby mu oddychać. Ale to nie miało żadnego sensu.

    Powoli, z zaciśniętymi zębami, ponownie wyciągnął ręce. Jego mięśnie krzyczały z wysiłku, ale przynajmniej teraz wiedział, że wciąż są przyszczepione do jego ciała. Nie przestawał, był zbyt zdeterminowany, aby wyciągnąć ręce na całą ich długość. Potem rozprostował nogi, szyję, kręgosłup. Wtedy może mógłby wzbudzić w nich wolę wstania, pójścia gdzieś lub w końcu umrzeć. Ale nie wcześniej, niż to zrobi.

    Nie był ciotą.

   Zatrzymał się na to słowo. Smakowało znajomo. Wyrzucił to z głowy i skoncentrował się na zginaniu łokci. Wychodził z pozycji embrionalnej i to bolało. Mijały minuty, a on robił powolne postępy. Jeszcze tylko trochę, a jego ramię będzie proste. Jeszcze tylko trochę i odniesie kolejne małe zwycięstwo nad swoim ciałem.

    Prosto. Zaczął rozluźniać palce. Jeden po drugim. Czuł ziemię na swoich nagich ramionach. Czuł jak zimne powietrze drażni jego skórę. W agonii, powoli podniósł ręce do twarzy, aż otarł się o coś dziwnie gładkiego.

    Krzywiac się, odwróćił swoją rękę i spróbował to podnieść. Upuścił to. Sycząc, spróbował ponownie. Udało mu się włożyć pod to jeden palec, a potem znowu zsunęło mu się z palców. Narzekał ponuro i spróbował ponownie. Był zdeterminowany, aby to zobaczyć, cokolwiek to było. Użył swojego małego palca i próbował to zaczepić, przesunąć, przyciągnąć bliżej siebie. Wyślizgnęło mu się z jego spoconych palców. Sukces.

    Zmusił swoje piszczące mięśnie, by podciągnęły go do góry, aż oparł się niepewnie o jeden łokieć, a potem ponownie siłą ręki podniósł to coś. Miał to i garść ziemi. Przysunął to do twarzy i słabo zdmuchnął brud z powierzchni.

    Rozpoznał to, zniszczony wiekiem i krwią, zgięty, połamany, wyszczerbiony i pozbawiony kłów. Z ostrym krzykiem upadł z powrotem na ziemię, ściskając go mocno w dłoni. Wszystkie wspomnienia porwały go jak fala przypływu. Wszystko, co miał. Wszystko, co stracił. Wszyscy, których znał. Wszystkich, których zabił, kochał, nienawidził. Wszyscy. Wszystko, co wiedział, słyszał, smakował. Znał to. Wszystko, w co wierzył. Wszystko, czym był.

    To wszystko przemknęło mu przez oczy i ze zduszonym, zwierzęcym wrzaskiem lub szlochem oderwał się od świata, a ciemność ponownie go skryła.

    Nazywał się Hidan.

~0~

    To było jej szczególne miejsce. Nie sądziła, by ktokolwiek inny o nim wiedział. Zawsze przychodziła na tę małą polankę, kiedy potrzebowała miejsca do myślenia lub po prostu ucieczki. Nie powiedziała nikomu o tej owalnej polanie między jesionami i dębami. Usunęła wszystkie skały i teraz jedyną zaśmiecającą jej ziemię rzeczami były martwe liście. Z boku był mały strumyk, w którym mogła zanurzać stopy, a nawet kąpać się po treningu. Konary drzew były na tyle długie i mocne, że łączyły się nad jej głową, a polana przypominała pokój. Gwiazdy wyglądały spomiędzy splątanych gałęzi, rzucając niesamowity rodzaj baśniowego blasku na liście porozrzucane na ziemi. To było piękne. Jej cichy zakątek świata. Znalazła go, gdy Drużyna Siódma wciąż była w komplecie i po raz pierwszy próbowali uchwycić dzwonki Kakashiego-sensei. Lubiła to miejsce za jego piękno i wspomnienia, które przywiązywała do niego przez skojarzenia.

    Zaletą lasów w Konoha było to, że chociaż wszystkie należały do wielkich klanów z wioski, rodzin takich jak Hyuuga, Uchiha i Nara, każdy mógł nimi wędrować i trenować, kiedy tylko chciał. Wiedziała, że jest to rodzaj swobody, której brakuje w wielu innych wioskach. Ona sama tak naprawdę tego nie rozumiała, była właścicielką swojego domu, ubrań i tym podobnych rzeczy, ale posiadanie ziemi nigdy nie miało dla niej sensu. Nadal by tu była, po jej śmierci? Była tu wcześniej, więc jak ktokolwiek mógłby ją posiadać? Gdyby wzięła garść ziemi, czy zrobiłaby jakąś różnicę?

    Odepchnęła tę myśl i westchnęła radośnie, odkładając swoje rzeczy przy pniu drzewa. Samo powietrze wydawało się naelektryzowane, jakby drzewa i strumyk za nią tęskniły. Uśmiechnęła się na tę myśl. Mogłaby zrobić sobie taką wycieczkę, resztę weekendu i tak miała wolne. Lato w Konoha było zwykle nie do zniesienia. Upał i wilgoć były okropne, ale tego lata było więcej pożarów niż kiedykolwiek. Poczuła, że opadają jej ramiona. Odkąd Sasuke odszedł... Wszystko się zmieniło, kiedy się na to zdecydował. Nadal nie wiedziała, co myśli, zawsze był zamknięty w sobie, ale teraz? Teraz był zupełnie inną osobą. Widziała to w jego oczach. Wcześniej był smutny, zdeterminowany, zły. Teraz był po prostu zły i tak zimny, że miała wrażenie, jakby jego krew rzeczywiście była lodowata. Naprawdę była wystraszona, kiedy go zobaczyła i wiedziała, że to nie on. Nigdy więcej.

    Ale nie mogła też szczerze powiedzieć, że chciała wszystkiego tak, jak wcześniej. Mogło być lepiej, szczęśliwie, bezpiecznie, ale zawsze był ten niesmak, ton ciemności. I zawsze będzie przeszłość. Kochała Sasuke szaloną, irracjonalną miłością, z dala od światła, które wciąż uwielbiała. Obsesja. Nie podobało jej się to słowo, ale tak właśnie było. Już tego nie chciała; i im bardziej zdawała sobie z tego sprawę, tym bardziej bolało, jednak to było dla niej najlepsze. Musiała odpuścić, dla dobra wszystkich, ale nie było to łatwe. Dobre rzeczy nigdy takie nie były.

    Wciąż bolało. Wciąż pamiętała, wiedziała, ale wiedziała, że było coraz łatwiej. Wkrótce może nawet skaza jego pamięci zniknie w czymś przyjemnym. Jakby go nie było. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Wybrał, a teraz ona była zmuszona do dokonania słusznej decyzji. Tak właśnie działała ta gra i wiedziała, że gdyby kiedykolwiek dała mu szansę, wykorzystałby ją, zmanipulował, a nawet zabił, gdyby to mu odpowiadało. To bolało najbardziej, ale nie mogła być zła. Nie po wszystkim, co mu dała. I to był powód, dla którego wiedziała, że to nigdy nie zadziała, powód, dla którego musiała przestać go naprawiać. Sasuke został złamany w sposób, w jaki wątpiła, by nawet Naruto mógł to naprawić; ponieważ Sasuke postanowił złamać się sam.

    Taka była różnica między Naruto i Sasuke. Nawet myśl o tym, że obojgu zostało wszystko odebrane, narzucone na plecy, Naruto zdecydował się uśmiechać i ufać. Sasuke zdecydował nienawidzić i niszczyć. Tak właśnie było i musiała zaakceptować fakt, że pewnych rzeczy nie mogła zmienić, bez względu na to, jak bardzo się starała. Zawsze mogła mieć nadzieję na cud, ale teraz wiedziała, że nie można włożyć całej swojej nadziei w coś tak nieistotnego. Powinna wiedzieć o tym najlepiej z racji tego, że jest shinobi, ale zawsze była chroniona przed surową rzeczywistością. 

    Byłą tym jednak zmęczona i chociaż to bolało, wolałaby raczej zobaczyć prawdę, niż być dłużej okłamywaną. Nawet te małe kłamstwa, które wciąż chciała usłyszeć. Lepiej było umieścić te niepewności w pudełku i o nim zapomnieć. Gdyby chciała być silniejsza, lepiej przygotowana, mogłaby dać się złapać w błędno koło "a-co-jeśli", jednak mogą ją przez to zabić. Teraz to wiedziała. Zrozumiała, że jedyna zmiana, jaką kiedykolwiek mogła wykonać prawdziwie, całkowicie sama była w niej samej. Była jedyną osobą, która mogła to zrobić tak, jak chciała, a teraz pragnęła być silniejsza, szczęśliwsza. Chciała tego.

    Zaczerpnęła pewności siebie z tych rewelacji i pozwoliła uśmiechowi wejść na jej twarz. Nic nie jest idealne i prawdopodobnie nigdy nie będzie; ale to nie było ważne. Ważne było to, że może po raz pierwszy  w życiu podjęła dezycję na podstawie tego, czego naprawdę chciała. Będzie żyła, nie dlatego, że musi albo dlatego, że miała bezpodstawną nadzieję, że on wróci i będzie jej chciał, nie. Ona będzie żyła, ponieważ będzie miała własne szczęście. Cokolwiek by się stało.

    Zaśmiała się po raz pierwszy od miesięcy i zrzuciła płaszcz. Wiedziała, że przyjście tutaj to dobry pomysł. Czuła się lepiej.

~0~

    Drugi raz nie obudził się natychmiast i boleśnie, ale powoli, jakby unosił się z dna jakiejś głębokiej, ciemnej wody. Czuł się niewyraźnie i ciężko, powolny i rozciągnięty. Leżał tak przez chwilę, składając wszystko z powrotem, z roztargnieniem przesuwając palcami po tym, co zostało z jego medalionu. Przede wszystkim, dlaczego wciąż tu był? Gdzie był Kakuzu i ten drań, który go oszukał, używając swojego pieprzonego cienia? Dlaczego nikt po niego nie przyszedł? Jak długo był w tej pieprzonej dziurze?

    Był zły, wściekły bardziej niż kiedykolwiek. Czuł to w żołądku, przyprawiając go o mdłości. Wiedział, że ci skurwiele nie dbali o niego jak o człowieka, ale do diabła, był atutem, prawda? Tak powiedział mu przywódca, kiedy go znalazł. Był atutem. Nie obchodziło go to wtedy, bo każda wymówka, dzięki której mógł czuć się swobodnie, była dobrą wymówką. Ale teraz, gdy sprawy potoczyły się inaczej. bez względu na to, kim był, nie porzucał ludzi tak bezdusznie. Nawet on traktował lepiej swoje ofiary. 

    Zacisnął pięść, zadowolony z tego, że ten ruch spowodował tylko minimalny ból. Wyglądało na to, że nadal był nieśmiertelny i że nadal szybko się leczył. Przez chwilę rozważał pójście za swoimi towarzyszami i poświęcenie im części czasu, najlepiej razem z zakrwawioną pięścią i rytuałem, ale odrzucił to. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było ponownie zaplątanie się w to draństwo, zwłaszcza teraz, gdy wiedział, że tak bardzo im na nim zależy. 

    Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było rozerwanie na części przez faceta z dziwnymi włosami i pochowanie żywcem. A jeśli znów był cały i względnie wolny od bólu, można było założyć, że minęło mnóstwo czasu.

    Cieszył się jednak, że żyje, bez względu na to, jak często myślał o śmierci i jakie to uczucie, jakby nigdy nie mógł chcieć umrzeć. Winił za to bycie człowiekiem, instynkt przywiązania do życia. To był powód, dla którego oddychał, jadł i spał, czego nigdy tak naprawdę nie musiał robić, ale lubił to, ponieważ czuł się z tym dobrze. Nie wspominając już o pieprzeniu. Wolałby przestać jeść, a potem rzucić się na sporadyczne uwolnienie. I jak diabli użyłby do tego swojej ręki.

    Ale to nie był luksus, na który w tym momencie mógł sobie pozwolić. Więc zamiast tego skoncentrował się na swoim ciele. Czuł, to po pierwsze, więc jest dobrze. To uczucie nie do końca było tylko bólem, ale było w porządku. Teraz mógł się też łatwiej poruszać, a to zawsze duży plus. Zacisnął pięść i kilka razy ją rozluźnił. Wszystkie jego palce tam były, wyciągnął więc rękę i dotknął twarzy. Bardzo bolało, ale przynajmniej teraz mógł to zrobić. Zwinął palce u stóp. Wszystko na swoim miejscu. Wszystko w całości. Coraz lepiej.

    Zawsze był zafascynowany procesem gojenia, a zwłaszcza tym, jak szybko to przebiaga z jego własnym ciałem. Otworzył oczy; teraz też widział. To miejsce nie wydawało się jednak zbyt znajome. Był otoczony drzewami, a przez gałęzie i liście widział słabe odbłyski gwiazd. To było całkiem ładne. Nadal wiał wiatr i przypomniało mu to, że powinien być zimny. Nie był. Prawdopodobnie miał cholerną gorączkę. Nienawidził być chory, a ponieważ tak rzadko mu się to zdarzało, jego ciało korzystało z okazji, by powiedzieć mu, jak bardzo ma przejebane. Jakby kiedykolwiek potrzebował przypomnienia. Któregoś dnia w końcu umrze, ktoś będzie na tyle silny, aby to zrobił. Chciał tego, ale jednocześnie się wzdrygnął. Instynkt.

    Wciąż słyszał ten gwałtowny dźwięk, ale teraz był wystarczająco przytomny, by nadać mu nazwę. To była jakaś woda, nie był to duży hałas, więc albo była daleko, albo był to zwykły strumień lub coś w tym rodzaju. Woda brzmiała bardzo dobrze. Jego język był spuchnięty z suchości. Nie był jednak do końca pewien, czy da radę wstać. Nie był jeszcze na tyle silny. Nie podobało mu się to uczucie, ale istniało, więc nie było sensu go odpychać. Nie przetrwał tak długo tylko dlatego, że był nieśmiertelny. Ostatecznie pewnie nawet to nie miałoby znaczenia. Ale teraz musiał usiąść.

    Z chrząknięciem wyciągnął rękę i używając drzewa za nim, wdrapał się do góry. Dysząc lekko, oparł się na drzewo i próbował udawać, że nie było to wcale takie trudne.

    I wtedy to usłyszał. Ktoś się zaśmiał. Najeżył się. Jak ktoś śmie się z niego śmiać! Gdyby nie był taki słaby, to właśnie on by się śmiał. Zajęło mu chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że dźwięk ten był przytłumiony, więc ta osoba nie była na tyle blisko, by wiedzieć, że tam jest.

    Nigdy nie wykazując całkowitej ostrożności, podniósł się na nogi. Wysiłek, jaki go to kosztowało, prawie rzucił go na kolana, ale udało mu się i wykorzystując pnie drzew jako wsparcie, pełzał w kierunku hałasu.

    Słyszał, jak woda się zbliża, co oznaczało, że to strumień. Nie było już więcej śmiechu, ale słyszał charakterystyczny, cichy szmer stóp. Ktokolwiek to był, był albo wyjątkowo lekki albo shinobi. Często się zatrzymywał, kiedy robił bardzo powolne kroki w kierunku hałasu. Z jednego drzewa na drugie las się nieco przerzedzał, a wkrótce mógł spojrzeć przez pnie na coś w rodzaju polany i zatrzymał się. Nie z wyczerpania, chociaż było blisko. Była tam dziewczyna i tańczyła. Taniec prawdopodobnie nie był najtrafniejszym określeniem, ale tak to wyglądało. Sprawiało to wrażenie ćwiczenia karate lub czegoś w tym rodzaju. I było to seksowne. Bardzo.

    Stała na środku polany i poruszała się z wdziękiem od jednej pozy do drugiej, jakby w ogóle nie były pozami. Była płynna i z tego, co widział w słabym świetle przenikającym przez liście, całkowicie skupiona na tym, co robi.

    Polubił obserwowanie jej. Chciałby robić to dalej, ale wtedy jego nogi zdecydowały się go wychujać i poddać się, po czym ze słyszalnym łomotem upadł na ziemię. Co oczywiście zasygnalizowało dziewczynie, że ktoś tu jest.

    - Kto tam? - w ogóle nie brzmiała na wystraszoną. W jej głosie nie było wahania. Ciekawiej, coraz ciekawiej. - Jeśli to ty, Naruto, uderzę cię tak mocno, że przez tydzień nie będziesz w stanie jeść ramen.

    Lubił tą dziewczynę. Każdy, kto potrafi tańczyć w lesie, w środku nocy i grozić komuś przemocą bez nuty strachu był albo silną suką, albo całkowitym szaleńcem. Tak czy inaczej, lubił kobiety, które były "odważne", jak to określał Deidara.

    - Dobrze, zrobię to po swojemu - słyszał, jak zbliżają się do niego kroki, ale nie poruszył się, był zbyt wolny i zbyt wiele energii zajęłoby ponowne wstanie, a nawet wtedy ona dotarłaby tutaj pierwsza. 

    Zdecydowanie lubił jej gust, jeśli chodzi o dobór obuwia. Wedle jego przypuszczeń, były to skórzane buty do kolan. Ta dziewczyna była tuż obok niego. Chociaż wolałby, żeby były one czarne, a nie niebieskie, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Uśmiechnął się złośliwie, widząc słabe wybrzuszenie na jej łydce. Z pewnością trzymała tam jakiś nóż, senbon lub inną śmiercionośną, szpiczastą rzecz. Była tak blisko, że mógł wyobrazić sobie zapach jej skóry.

    - Kim do diabła jesteś i kto cię pobił? Wyglądasz jak gówno i jesteś nagi - jej głos brzmiał na zadowolony, a jednocześnie zniesmaczony. Mógł śmiało stwierdzić, że była dziwadłem. To był instynkt.

    Ale szczerze to lubił. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale żaden dźwięk ich nie opuścił. Było tylko bolesne pulsowanie w gardle i na języku. Cholera, czy to nie było ironiczne? Poczuł, jak jej ręce wślizgują się pod jego ramiona, gdy podniosła go i oparła o inne drzewo. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył ją pod tylnym światłem. Była ładna. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy w jej oczach pojawiło się rozpoznanie.

    - Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz.

    - Jeszcze nie. Nigdy nie umrę.

    - Cóż, co ja z tobą zrobię? Powinnam wykonać swoją pracę, domyślasz się jaką. Biorąc pod uwagę, kim jesteś i tak dalej. 

    Przyjrzał się jej: była niesamowicie spokojna, pomimo wiedzy, kim jest. I tego, że był nagi. Wciąż czuł smak brudu w ustach i patrząc na nią, wyobrażał sobie, że to jej krew. Jak dawno został pozostawiony tutaj na powolną śmierć? Jak dawno temu złożył ofiarę? Zasmakował krawędzi śmierci, ale nie upadł? Upił się bólem i strachem swojej ofiary?

    - Kim jestem? Kto, do cholery o tym wie? - nie myśląc o tym, wyciągnął rękę i przeciągnął nią wzdłuż jej szyi. Kiedy ostatnio to czuł? Dotarł do samego sedna? Śmierć była piękną rzeczą, czystą barwą i emocjami. Czerwona i biała. Śliskość gorącej, pulsującej krwi. Tępy blask szorstkiej kości. Zadrżał z tęsknoty, a ona robiła to razem z nim pod jego palcami. Czy ona wiedziała?

    Uśmiechnął się do niej; kalkulacyjne szaleństwo. Dzika inteligencja. Życie, śmierć, wszystkie płynęły razem, dla niego. Ale to śmierć naprawdę wprawiała go w euforię - wtedy naprawdę czuł, że żyje. Jak mógł tego nie czuć, kiedy gasił te żałosne, małe istoty jak świece podczas wichury? Kiedy składał ofiarę, czuł, jak ich dusze prześlizgują się przez jego skórę niczym jedwab. Uwalniał ich. Ratował się. Dlatego był wolny. To była jego nagroda. Ten smak na języku; mocny, ciepły. Spływa mu po gardle, dając mu życie: siłę. Tym właśnie był Jashin. Jashin był błogi. Był pożądaniem, zniszczeniem, stworzycielem - wszystkim. To uczucie było wszystkim, a nazywał się Jashin. 

    To była śmierć.

    To było życie.

    Więc kiedy drżała pod jego dłonią... był zadowolony. Może drżała, bo wiedziała, a może też tego chciała. To niekończące się poszukiwanie wypełnienia. Nasycenia. 

    - Zabierz ze mnie rękę.

    Jej głos był jak kamień. Był rozczarowany. Strząsnął czerwoną mgiełkę z oczu i ponownie na nią spojrzał. Dziewczyna. To tylko dziewczyna. Ale wciąż miała potencjał, by być kimś więcej. Jashin też to widział. To praktycznie dudniło w powietrzu. Nie chciał przerywać elektrycznej ciszy, ale żadne z ich życzeń nie mogło być zrealizowane, gdyby wciąż był jedną stopą w przysłowiowym grobie.

    Owinął dłoń wokół jej szyi i wcisnął kciuk w zagłębienie między jej tętnicami. Czuł, jak jej puls krzyczy: życie. Czuł, jak bicie jego serca synchronizuje się z nim. To było coś innego. Coś innego od normalnych ludzi. Zastanawiał się niejasno, co to było. Martwiło go to. Czuł jej życie, było jak wojenny bęben obwieszczający jej śmierć. Jej opór. To był naprawdę paradoks; śmierć płynęła w tych samych żyłach, co życie. Śmierć była nieubłagana, jak każda żywa istota.

    - Taka piękna.

    Poczuł, że zamarła, nie z powodu nacisku, który powoli zwiększał jej puls, ale z powodu jego słów. Wiedział, że coś w niej było nie tak. Nie wyglądała na taką, która się bała. To go podekscytowało. Może to był jakiś śmiertelny haj po wyjściu z tej pieprzonej dziury, ale to nie mogło tłumaczyć tego wszystkiego.

    - Co powiedziałeś?

    Uśmiechnął się do niej jeszcze raz, pokazując wszystkie zęby i przechylając twarz, aby uchwycić słabe światło jej latarki. A może to był księżyc? Nie obchodziło go to, chciał zobaczyć jej twarz. Jej oczy. Chciał ich.

    - Powiedziałem, że jesteś piękna.

    Był lekko zaskoczony, gdy jej dłoń uniosła się i zacisnęła wokół jego nadgarstka. Zdziwił się, gdy nie odepchnęła jego ręki. Nie obchodziło go, dlaczego to zrobiła. Małe dziewczynki tęskniące za bajkami nie interesowały go. Nie czuł od niej żadnego strachu, a przynajmniej strachu, który mógł zrozumieć.

    Był potworem, wiedział o tym, kultywował ten wizerunek. Rytuały były w porządku, ale Jashin nie przejmował się tym, dopóki cele nie były osiągnięte, środki nie miały żadnego znaczenia. Wiedział jednak, że symbole są potężne, rozwijały się, fermentowały aż do końców. Używał ich, zatarły jego ślady tak samo, jak je ujawniały. Sposób, w jaki jej skóra nie zamarzała z zimna, jak jej oczy błyszczały i były twarde niczym szkło. To były symbole. Że była silna, że to miało się stać.

    Poczuł, jak brudna pozostałość jego strachu i śmiertelnego bólu znikają pod tymi oczami. Tak, to było przeznaczenie, wiedział o tym. Wcisnął kciuk głębiej w jej skórę. Chciał poczuć jej życie, jej oddechy, kusząco równe i niewzruszone. Chciał tego życia. I choć raz pragnął, żeby dusza była przywiązana do tego życia. Uśmiechnął się, gdy jej dłoń rozjaśniła się niczym brylant i poczuł, że jest uzdrawiany. Przez jej dłoń, która trzymała dłoń, która trzymała jej życie, jej puls, jej serce na muszce; jego ręka. O tak, teraz chciał jej całej.

    Jej oczy przypominały mu morskie szkło.

    Teraz to było osobiste.

 


Podzieliłam tą partówkę na dwie części z prostego względu – nie sądzę, żeby ktokolwiek przeczytał całość za jednym zamachem XD

Drugą część postaram się przetłumaczyć jak najszybciej, jednak mega ciężko mi to idzie, więc niczego nie obiecuje.

Buziaki


2 komentarze:

  1. Faktycznie, nie wiem czy podołałabym całości za jednym zamachem xD

    Bardzo podobały mi się rozważania Hidana. Zwłaszcza pierwszy fragment o nim. O tym co czuł i gdzie się znajdował.
    Miejscami miałam wrażenie, że zaraz umrę z nudów ale na końcu zrobiło się mega ciekawie! Aż nie mogę się doczekać czytania kolejnej części ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mam z tą partówką ogromny problem nadal :(
      Niesamowicie podobała mi się kreacja Hidana, ale ilość słów, niepotrzebnych opisów sprawiała, że po prostu zasypiałam przy laptopie. Mam nadzieję, że kiedyś dodam drugą część, bo w sumie mam coś z niej naskrobane.
      Dziękuje ♥!

      Usuń