Rozpoznał to, zniszczony wiekiem i krwią, zgięty, połamany, wyszczerbiony i pozbawiony kłów. Z ostrym krzykiem upadł z powrotem na ziemię, ściskając go mocno w dłoni. Wszystkie wspomnienia porwały go jak fala przypływu. Wszystko, co miał. Wszystko, co stracił. Wszyscy, których znał. Wszystkich, których zabił, kochał, nienawidził. Wszyscy. Wszystko, co wiedział, słyszał, smakował. Znał to. Wszystko, w co wierzył. Wszystko, czym był.
OPOWIADANIE NIE NALEŻY DO MNIE, JEST TO TYLKO JEGO TŁUMACZENIE
Autor oryginału: Ataokoloinona
Link do oryginału: [LINK]
Nie pamiętała powodu, dla którego chciała
zostać shinobi. Wszystko zmieniało się przez lata, w których żyła tym życiem.
Lata smutku i radości oraz wszystko, co ktokolwiek mógł kiedykolwiek poczuć.
Ale to szczególne wspomnienie zaginęło w głębi jej umysłu; wraz z jej
naiwnością, niewinnością i większością irracjonalnych nadziei i lęków. W każdym
razie w większości. Jakikolwiek był ten sen lub wspomnienie, prawdopodobnie był
jasny i piękny, jak z bajki - tak postrzegała to jej jedenastoletnia jaźń.
Jednak jej jedenastoletnia jaźń była idiotką.
Tak naprawdę zawsze była idiotką. Właściwie to nadal nią
była, jeśli miała być ze sobą szczera, a tego akurat nienawidziła. Wolałaby
udawać, że może pokonać każdy problem, że gdyby bardziej się postarała, mogłaby
to zrobić następnym razem. Następnym razem; ha. I dużo, dużo
bardziej wolała słuchać tych pięknych, małych kłamstewek, ale w poznaniu prawdy
zabawne jest to, że nie można tego cofnąć. Cóż, dla niej tak było. Znała prawdę
i chociaż tak długo jej pragnęła, nie było już powrotu. Do licha, w tej chwili
powinna zacząć myśleć pozytywnie. Chciała być szczęśliwa, choćby tylko przez
krótką chwilę. Czy to w jakimś stopniu uczyniło ją mądrzejszą?
Prawdziwe szczęście nie zdarzało się już tak często, dla
większości ludzi istniały tylko sporadyczne błyski radości. Gdy tylko
wychodzisz za drzwi, czujesz napięcie; wszyscy wiedzieli, że nadchodzi burza,
wszyscy wiedzieli, dlaczego nadchodzi burza i wszyscy
wiedzieli, jaką idiotką była... jest, w sekretnych zakątkach jej umysłu, gdzie
urządzała herbaciane przyjęcia ze swoją jedenastoletnią jaźnią i razem
wspominały te stare, dobre czasy. Ha.
Wciąż kochała bycie shinobi, chociaż czasami to bolało.
Kochała wolność, uwielbiała poczucie celu, jakie jej dawała i uwielbiała to, że
potrafiła niszczyć, krzyczeć i krzyczeć i nikt nie uważał jej za gorszą.
Ponieważ to wszystko było częścią zakresu jej obowiązków. To, czego nie było w
opisie stanowiska ani w tych kolorowych broszurkach dotyczących wyboru kariery.
Fakt, że nikt nie pofatygował się, aby powiedzieć jej, że kiedy inny shinobi
łamie ci serce, boli to tysiąc razy bardziej niż wtedy, kiedy zrobi to
"normalna" osoba. Nikt nie powiedział jej o bezsennych nocach,
podczas których nie możesz nawet płakać, bo wiedzieliby, znaleźliby
cię i zabili. Nikt jej nie powiedział, że shinobi nie mają
szczęśliwych zakończeń i że kiedy wracasz do domu, czeka na ciebie pusty pokój,
gnijące w lodówce jedzenie i zawiadomienie o eksmisji w drzwiach. Nie
wspominając o bolesnej samotności, która mogłaby cię pochłonąć w swojej
ciemności, gdy piętrzyła się w twoim umyśle.
"Wspaniały" zdecydowanie nie był
jednym ze słów opisujących shinobi. Shinobi byli mniejszym złem, które znosili
"normalni" ludzie, ponieważ zadbali o wszystkie paskudne szczegóły,
które sami woleliby zignorować. I oto masz ich, shinobi którzy byli po prostu
"wspaniałymi" woźnymi z poplamionymi krwią rękami, którzy sprzątali
po tym, jak politycy wracali z trofeami do swoich żon i rezydencji na szczytach
wzgórz. Szczerze mówiąc: wkurzało ją to, jednak nie mogła się wycofać. Ponieważ
nie istniało nic, co mogłoby pomóc jej wrócić do przeszłości i wiedziała już
zbyt dużo, przeżyła zbyt wiele, by po prostu odpuścić. Jako shinobi miała
przynajmniej mopa i klucze do szafki z zaopatrzeniem.
Tymi oczami widziała prawie wszystko. Wiedziała, kogo uważa
za swojego najlepszego przyjaciela, a pierwsza miłość znokautowała ją i poszła
w świat sama. Przez lata obserwowała, jak się wypacza i zmienia w kogoś
zupełnie innego i nie mogła na to nic poradzić. Patrzyła wszystkim w plecy i
polegała na wszystkich oprócz siebie. Obserwowała, jak odnoszą porażki i
pierwszy raz w życiu zebrała się na odwagę, by spróbować. Widziała przyjaciół
umierających na jej rękach. Zabijała. Ratowała. Widziała, uciekała, płakała,
śmiała się i żyła, oddychała. Ale teraz to wszystko ją przygniatało i czuła, że
za chwilę się załamie.
Materiał, który trzymał jej świat w ryzach powoli się
wycierał i nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda się go naprawić.
Nie wspominając już o zbliżającej się wojnie. To ostudzało
cały zapał.
W końcu cała miłość, którą miała w swoim sercu została
odrzucona i teraz, jak ropiejąca rana, wysysała z niej wszystkie dobre
wspomnienia. Nie mogła się śmiać, ponieważ wiedziała, że gdzieś tam był ktoś,
kto planował zabrać wszystko, na czym kiedykolwiek jej zależało i nie
obchodziło go to. Nie mogła spać, ponieważ nie była w stanie przestać
myśleć o wszystkich rzeczach, które mogła zrobić inaczej. Nie mogła uciekać,
ponieważ była tu uwięziona na dobre i na złe, jej los był związany z Konoha i
nie było już odwrotu. Nie było do czego wracać; do przeszłości, innego miejsca.
Wszystkie drogi w przeszłość były zamknięte i jeśli nie zatrzymają jej
pierwszej miłości już nigdy nie będzie do czego wracać. Od tego zależał pokój i
bezpieczeństwo świata.
I znała prawdę. Prawdę, o której mówiono, że wyzwala, a ona
tylko zatrzymywała w jej głowie rzeczy, o których chciała zapomnieć. Czuła się
teraz słabsza niż kiedykolwiek. Pragnęła iść do przodu, ale bała się, co będzie
musiała zrobić. Chciała wrócić, ale te słodko-gorzkie wspomnienia tylko rosły w
sile i nie mogła ich już utrzymać w kącie. Nie mogła też polegać na Naruto,
jeśli chodzi o siłę, którą powinna mieć. Był tylko człowiekiem, bez względu na
to, co myśleli inni i co myślał on sam. Nie mogła położyć na jego ramionach
takiego ciężaru, bo kwestią czasu było to, kiedy się potknie i upadnie. Nie. To
było jej złamane serce, jej problemy, jej błędy i sama się nimi zajmie.
Albo przynajmniej spróbuje. To nie było tak, że miała wiele
do stracenia.
Chciała tylko mieć kogoś, do kogo mogłaby zwrócić się bez
poczucia winy lub głupoty. Kogoś, kto by ją po prostu przytulił i powiedział,
że wszystko będzie dobrze. Powiedział jej kilka ślicznych kłamstw, których
żadne z nich nie uznałoby za nie. Nie wiedziała, co teraz zrobić, ale zdawała
sobie sprawę, że coś musi. W końcu kiedyś to do niej przyjdzie, bądź zostanie
do tego zmuszona, gdy jej życie będzie w niebezpieczeństwie. W każdym razie tak
to zwykle działało.
Rzuciła się z powrotem na poduszki i patrzyła, jak kurz
wiruje w jednym pasie światła księżyca padającego na jej łóżko. To była jedna z
tych nocy, których nienawidziła; była tak zmęczona, że płonęły jej oczy, ale
nie mogła zasnąć bez względu na to, jak bardzo się starała. Noce, które były
tak ciche. Odwróciła się i zrzuciła koce, ale to nie pomogło.
Zacisnęła mocno powieki i policzyła do pięćdziesięciu, ale to również nie
poskutkowało. Usiadła i uderzyła się poduszką - bezskutecznie. Nie mogła znieść
ciszy ani sposobu, w jaki zegar wybijał gęstą ciszę wokół niej.
Tik, tak, tik, tak. Czuła, że oszaleje, więc
wstała.
Oto ona, siedząca w ciemności i ciszy z tym monotonnym,
niekończącym się tyknięciem, tykiem, tyknięciem, tykiem. Chodziła
w kółko, koncentrując się na uczuciu dywanu między palcami i delikatnym, jakby
świeszczącym odgłosie jej kroków. To nie pomogło. Była zbyt zmęczona, żeby
spać. Była zbyt zmartwiona i miała dość samej siebie, żeby się zrelaksować.
Chciała płakać, ale obiecała sobie, że tego nie zrobi. Obietnice.
Wszystko rozbite niczym małe kawałki szkła.
Przezroczyste i tak delikatne.
Westchnęła. Skoro nie mogła zasnąć, równie dobrze mogłaby coś
zrobić. Jej matka nazywała to ciężką pracą.
To kolejny z tych fragmentów, które wydają się tak odległe i
głupie.
~0~
Mocniej owinęła się spraną, różową szatą. To był dowcipny
prezent od Naruto i co dziwne, była to najwygodniejsza szata, jaką miała,
chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Miała ten sam odcień różu, co jej włosy.
Kolor, który przypominał jej magnolie. Ironicznie symbolizujący piękno i
godność. Ino powiedziała jej o tym w jednej z tych spokojnych i wygodnych
chwil. Lubiła, kiedy się sprzeczały, jednak uwielbiała, kiedy mogły po prostu
ze sobą usiąść.
Czasy, kiedy Ino zaplatała jej warkocze.
Upiła łyk gorącej czekolady i uśmiechnęła się. Nie do końca
była sama. To był komfort sam w sobie. Znali jej imię. Musiała być silniejsza
dla ich dobra, chronić ich wszystkich. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby coś im
się stało przez to, że była zbyt słaba. Lub zabrakło jej woli. Skrzywiła się na
samą myśl o tym.
Jednak jej gospodyni prawdopodobnie nie dbała o to w żaden
sposób. Gdyby jej nie było, znalazłaby kogoś, kto faktycznie płaciłby czynsz na
czas. Odsunęła rachunki i kalkulator, po czym wzięła łyk gorącego napoju. Jaki
był sens zamartwiania się o to? W końcu by się udało. Bez względu na to, co
robiła.
Jeśli traktowała to fatalistycznie, to jutro albo przeżyje,
albo umrze. Trudno w takiej sytuacji myśleć o rachunkach i kupowaniu kolejnego
kartonu mleka.
Potrzebowała powietrza. Chciała coś zrobić. Może byłaby w
stanie zasnąć, gdyby zmęczyła się fizycznie do takiego stopnia, że nie mogłaby
utrzymać otwartych oczu, bez względu na to, o czym myśli.
W każdym razie było coś do zrobienia.
~0~
Nie mógł myśleć. Ból był zbyt potworny. To trwało od godzin,
dni, miesięcy, lat. Nie pamiętał czasu, w którym nie czuł się, jakby płonął,
płonął i płonął. Nie mógł krzyczeć, nie mógł oddychać, nie mógł widzieć, nie
mógł myśleć. Wszystko, co było to ciemność i ból. Cały płonął. Przysięgał, że
czuł się tak, jakby jego kości rozpływały się z gorąca. Presja. Ciemność.
Chciał umrzeć. Może był martwy? Ale skoro był martwy,
dlaczego się palił? Nie mógł się ruszyć, nie mógł mrugać, nie mógł ugryźć bólu,
przełknąć go, nie mógł się nawet modlić. Wszystko co było to palenie,
palenie, palenie.
Czuł, jakby każda
komórka w jego ciele płonęła. Topniała. Nie słyszał, nie czuł nic poza popiołem
w ustach. Był zmęczony. Tak bardzo bolało. Chciał tylko umrzeć, aby zatrzymać
niekończące się palenie. Zrobiłby wszystko!
...
Powietrze. Gryząco zimne powietrze. Nie rozumiał. Dlaczego
jest tak zimno? Tak ciemno? Gdzie on był? Upał? Czy w końcu umarł?
Bolało. Spalanie zniknęło tak szybko, jakby w ogóle go nie było.
Czuł się rozciągnięty, odepchnięty i rozerwany. Czuł jakby się unosił i tonął.
Ale co najważniejsze, czuł, że żyje. Nie mógł być martwy. Teraz słyszał. Wiatr.
Słyszał... liście? Na drzewach?
Położył się i próbował zrozumieć myśli, które powoli docierały
do jego umysłu. Drzewa... Pamiętał drzewa. Były... duże. Były... były silne.
Wiatr w drzewach. Liście na drzewach... Liście na drzewach rozwiewane przez
wiatr!
Był wiatr, brud i jakiś zniekształcony szum, którego wciąż
nie potrafił określić. Ale to nie było ważne. Nie wiedział, co to było, ale to
nie było to.
Próbował się poruszyć, ale za bardzo bolało. Udało mu się
tylko słabo zakasłać i odwrócić głowę na bok. Nawet to przywracało wspomnienia
o spalaniu. Czuł się bardzo ciężki. Jakby zapadał się w błoto.
Spanikował.
Nie! Nie mógł tam wrócić! Nie chciał się palić.
Próbował się ruszyć, czołgać, uderzyć w ziemię, ale jedyne, co dostał, to
przeszywający ból w całym ciele. Nie przestawał, dopóki nie mógł już dłużej
tolerować bólu. Skrzywił się, gdy zakaszlał, a przeszywający ból przeszedł mu
przez pierś.
Czuł łzy szczypiące go w oczy i policzki. Czuł, jak przeszywa
go zimny, lodowaty wręcz wiatr. Czuł jaki jest słaby, jak nie może nic zrobić.
Poddał się i po prostu się tak położył. Dlaczego on tu był?
Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć? Dlaczego musiało tak bardzo boleć? Nawet
to nie było tak dobre, jak zwykle... Zaraz... Lubił ból? Dlaczego miałby...?
Znowu zakaszlał. Tym razem mocniej. Udało mu się nawet usunąć
większość brudu z gardła.
Był nim! To było coś. On... On...
Człowiek.
Był mężczyzną. Był... człowiekiem.
To już było coś. Czy miał imię? Dlaczego lubił ból?...
zazwyczaj.
Wszystko było zamglone i nie obchodziło go to, mimo, że powinno, ale
bolało zbyt mocno, by naprawdę się tym przejmować. Naprawdę o to dbać. Leżał na
ziemi i skupiał się na tym, jak bardzo jest mu niewygodnie. W ustach miał brud,
ziarnisty i nieznośnie suchy. Nie był nawet pewien, czy jest całkowicie ze sobą
związany. Miał wrażenie, że między jego stawami były grube, stalowe płyty,
które na przemian parzyły go i zamrażały. Był też nieznośnie słaby, samo
oddychanie przyprawiało go o zawroty głowy i zmęczenie.
Myślał, że leży na plecach, aby był zbyt zdezorientowany, a
jego wzrok zamazany, aby wiedzieć, czy aby napewno tak jest. Niewiele wiedział;
tylko tyle, że gdyby był martwy, łatwiej byłoby mu oddychać. Ale to nie miało
żadnego sensu.
Powoli, z zaciśniętymi zębami, ponownie wyciągnął ręce. Jego
mięśnie krzyczały z wysiłku, ale przynajmniej teraz wiedział, że wciąż są
przyszczepione do jego ciała. Nie przestawał, był zbyt zdeterminowany, aby
wyciągnąć ręce na całą ich długość. Potem rozprostował nogi, szyję, kręgosłup.
Wtedy może mógłby wzbudzić w nich wolę wstania, pójścia gdzieś lub w końcu
umrzeć. Ale nie wcześniej, niż to zrobi.
Nie był ciotą.
Zatrzymał się na to słowo. Smakowało znajomo. Wyrzucił to z
głowy i skoncentrował się na zginaniu łokci. Wychodził z pozycji embrionalnej i
to bolało. Mijały minuty, a on robił powolne postępy. Jeszcze tylko trochę, a
jego ramię będzie proste. Jeszcze tylko trochę i odniesie kolejne małe
zwycięstwo nad swoim ciałem.
Prosto. Zaczął rozluźniać palce. Jeden po drugim. Czuł ziemię
na swoich nagich ramionach. Czuł jak zimne powietrze drażni jego skórę. W
agonii, powoli podniósł ręce do twarzy, aż otarł się o coś dziwnie gładkiego.
Krzywiac się, odwróćił swoją rękę i spróbował to podnieść.
Upuścił to. Sycząc, spróbował ponownie. Udało mu się włożyć pod to jeden palec,
a potem znowu zsunęło mu się z palców. Narzekał ponuro i spróbował ponownie.
Był zdeterminowany, aby to zobaczyć, cokolwiek to było. Użył swojego małego
palca i próbował to zaczepić, przesunąć, przyciągnąć bliżej siebie. Wyślizgnęło
mu się z jego spoconych palców. Sukces.
Zmusił swoje piszczące mięśnie, by podciągnęły go do góry, aż
oparł się niepewnie o jeden łokieć, a potem ponownie siłą ręki podniósł to coś.
Miał to i garść ziemi. Przysunął to do twarzy i słabo zdmuchnął brud z
powierzchni.
Rozpoznał to, zniszczony wiekiem i krwią, zgięty, połamany,
wyszczerbiony i pozbawiony kłów. Z ostrym krzykiem upadł z powrotem na ziemię,
ściskając go mocno w dłoni. Wszystkie wspomnienia porwały go jak fala
przypływu. Wszystko, co miał. Wszystko, co stracił. Wszyscy, których znał.
Wszystkich, których zabił, kochał, nienawidził. Wszyscy. Wszystko, co wiedział,
słyszał, smakował. Znał to. Wszystko, w co wierzył. Wszystko, czym był.
To wszystko przemknęło mu przez oczy i ze zduszonym,
zwierzęcym wrzaskiem lub szlochem oderwał się od świata, a ciemność ponownie go
skryła.
Nazywał się Hidan.
~0~
To było jej szczególne miejsce. Nie sądziła, by ktokolwiek
inny o nim wiedział. Zawsze przychodziła na tę małą polankę, kiedy potrzebowała
miejsca do myślenia lub po prostu ucieczki. Nie powiedziała nikomu o tej
owalnej polanie między jesionami i dębami. Usunęła wszystkie skały i teraz
jedyną zaśmiecającą jej ziemię rzeczami były martwe liście. Z boku był mały
strumyk, w którym mogła zanurzać stopy, a nawet kąpać się po treningu. Konary
drzew były na tyle długie i mocne, że łączyły się nad jej głową, a polana
przypominała pokój. Gwiazdy wyglądały spomiędzy splątanych gałęzi, rzucając
niesamowity rodzaj baśniowego blasku na liście porozrzucane na ziemi. To było
piękne. Jej cichy zakątek świata. Znalazła go, gdy Drużyna Siódma wciąż była w
komplecie i po raz pierwszy próbowali uchwycić dzwonki Kakashiego-sensei.
Lubiła to miejsce za jego piękno i wspomnienia, które przywiązywała do niego
przez skojarzenia.
Zaletą lasów w Konoha było to, że chociaż wszystkie należały
do wielkich klanów z wioski, rodzin takich jak Hyuuga, Uchiha i Nara, każdy
mógł nimi wędrować i trenować, kiedy tylko chciał. Wiedziała, że jest to rodzaj
swobody, której brakuje w wielu innych wioskach. Ona sama tak naprawdę tego nie
rozumiała, była właścicielką swojego domu, ubrań i tym podobnych rzeczy, ale
posiadanie ziemi nigdy nie miało dla niej sensu. Nadal by tu była, po jej
śmierci? Była tu wcześniej, więc jak ktokolwiek mógłby ją posiadać? Gdyby
wzięła garść ziemi, czy zrobiłaby jakąś różnicę?
Odepchnęła tę myśl i westchnęła radośnie, odkładając swoje
rzeczy przy pniu drzewa. Samo powietrze wydawało się naelektryzowane, jakby
drzewa i strumyk za nią tęskniły. Uśmiechnęła się na tę myśl. Mogłaby zrobić
sobie taką wycieczkę, resztę weekendu i tak miała wolne. Lato w Konoha było
zwykle nie do zniesienia. Upał i wilgoć były okropne, ale tego lata było więcej
pożarów niż kiedykolwiek. Poczuła, że opadają jej ramiona. Odkąd Sasuke
odszedł... Wszystko się zmieniło, kiedy się na to zdecydował. Nadal nie
wiedziała, co myśli, zawsze był zamknięty w sobie, ale teraz? Teraz był
zupełnie inną osobą. Widziała to w jego oczach. Wcześniej był smutny,
zdeterminowany, zły. Teraz był po prostu zły i tak zimny, że miała wrażenie,
jakby jego krew rzeczywiście była lodowata. Naprawdę była wystraszona, kiedy go
zobaczyła i wiedziała, że to nie on. Nigdy więcej.
Ale nie mogła też szczerze powiedzieć, że chciała wszystkiego
tak, jak wcześniej. Mogło być lepiej, szczęśliwie, bezpiecznie, ale zawsze był
ten niesmak, ton ciemności. I zawsze będzie przeszłość. Kochała Sasuke szaloną,
irracjonalną miłością, z dala od światła, które wciąż uwielbiała. Obsesja. Nie
podobało jej się to słowo, ale tak właśnie było. Już tego nie chciała; i im
bardziej zdawała sobie z tego sprawę, tym bardziej bolało, jednak to było dla
niej najlepsze. Musiała odpuścić, dla dobra wszystkich, ale nie było to łatwe.
Dobre rzeczy nigdy takie nie były.
Wciąż bolało. Wciąż pamiętała, wiedziała, ale wiedziała, że
było coraz łatwiej. Wkrótce może nawet skaza jego pamięci zniknie w czymś
przyjemnym. Jakby go nie było. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Wybrał, a
teraz ona była zmuszona do dokonania słusznej decyzji. Tak właśnie działała ta
gra i wiedziała, że gdyby kiedykolwiek dała mu szansę, wykorzystałby ją,
zmanipulował, a nawet zabił, gdyby to mu odpowiadało. To bolało najbardziej,
ale nie mogła być zła. Nie po wszystkim, co mu dała. I to był powód, dla
którego wiedziała, że to nigdy nie zadziała, powód, dla którego musiała
przestać go naprawiać. Sasuke został złamany w sposób, w jaki wątpiła, by nawet
Naruto mógł to naprawić; ponieważ Sasuke postanowił złamać się sam.
Taka była różnica między Naruto i Sasuke. Nawet myśl o tym,
że obojgu zostało wszystko odebrane, narzucone na plecy, Naruto zdecydował się
uśmiechać i ufać. Sasuke zdecydował nienawidzić i niszczyć. Tak właśnie było i
musiała zaakceptować fakt, że pewnych rzeczy nie mogła zmienić, bez względu na
to, jak bardzo się starała. Zawsze mogła mieć nadzieję na cud, ale teraz
wiedziała, że nie można włożyć całej swojej nadziei w coś tak nieistotnego.
Powinna wiedzieć o tym najlepiej z racji tego, że jest shinobi, ale zawsze była
chroniona przed surową rzeczywistością.
Byłą tym jednak zmęczona i chociaż to bolało, wolałaby raczej
zobaczyć prawdę, niż być dłużej okłamywaną. Nawet te małe kłamstwa, które wciąż
chciała usłyszeć. Lepiej było umieścić te niepewności w pudełku i o nim
zapomnieć. Gdyby chciała być silniejsza, lepiej przygotowana, mogłaby dać się
złapać w błędno koło "a-co-jeśli", jednak mogą ją przez to zabić.
Teraz to wiedziała. Zrozumiała, że jedyna zmiana, jaką kiedykolwiek mogła
wykonać prawdziwie, całkowicie sama była w niej samej. Była jedyną osobą, która
mogła to zrobić tak, jak chciała, a teraz pragnęła być silniejsza,
szczęśliwsza. Chciała tego.
Zaczerpnęła pewności siebie z tych rewelacji i pozwoliła
uśmiechowi wejść na jej twarz. Nic nie jest idealne i prawdopodobnie nigdy nie
będzie; ale to nie było ważne. Ważne było to, że może po raz pierwszy w
życiu podjęła dezycję na podstawie tego, czego naprawdę chciała. Będzie żyła,
nie dlatego, że musi albo dlatego, że miała bezpodstawną nadzieję, że on wróci
i będzie jej chciał, nie. Ona będzie żyła, ponieważ będzie miała własne szczęście.
Cokolwiek by się stało.
Zaśmiała się po raz pierwszy od miesięcy i zrzuciła płaszcz.
Wiedziała, że przyjście tutaj to dobry pomysł. Czuła się lepiej.
~0~
Drugi raz nie obudził się natychmiast i boleśnie, ale powoli,
jakby unosił się z dna jakiejś głębokiej, ciemnej wody. Czuł się niewyraźnie i
ciężko, powolny i rozciągnięty. Leżał tak przez chwilę, składając wszystko z
powrotem, z roztargnieniem przesuwając palcami po tym, co zostało z jego
medalionu. Przede wszystkim, dlaczego wciąż tu był? Gdzie był Kakuzu i ten
drań, który go oszukał, używając swojego pieprzonego cienia? Dlaczego nikt po
niego nie przyszedł? Jak długo był w tej pieprzonej dziurze?
Był zły, wściekły bardziej niż kiedykolwiek. Czuł to w
żołądku, przyprawiając go o mdłości. Wiedział, że ci skurwiele nie dbali o
niego jak o człowieka, ale do diabła, był atutem, prawda? Tak
powiedział mu przywódca, kiedy go znalazł. Był atutem. Nie
obchodziło go to wtedy, bo każda wymówka, dzięki której mógł czuć się
swobodnie, była dobrą wymówką. Ale teraz, gdy sprawy potoczyły się inaczej. bez
względu na to, kim był, nie porzucał ludzi tak bezdusznie. Nawet on traktował
lepiej swoje ofiary.
Zacisnął pięść, zadowolony z tego, że ten ruch
spowodował tylko minimalny ból. Wyglądało na to, że nadal był nieśmiertelny i
że nadal szybko się leczył. Przez chwilę rozważał pójście za swoimi towarzyszami i
poświęcenie im części czasu, najlepiej razem z zakrwawioną pięścią i rytuałem,
ale odrzucił to. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było ponownie zaplątanie
się w to draństwo, zwłaszcza teraz, gdy wiedział, że tak bardzo im na nim
zależy.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było rozerwanie na części
przez faceta z dziwnymi włosami i pochowanie żywcem. A jeśli znów był cały i
względnie wolny od bólu, można było założyć, że minęło mnóstwo czasu.
Cieszył się jednak, że żyje, bez względu na to, jak często
myślał o śmierci i jakie to uczucie, jakby nigdy nie mógł chcieć umrzeć. Winił
za to bycie człowiekiem, instynkt przywiązania do życia. To był powód, dla
którego oddychał, jadł i spał, czego nigdy tak naprawdę nie musiał robić, ale
lubił to, ponieważ czuł się z tym dobrze. Nie wspominając już o pieprzeniu.
Wolałby przestać jeść, a potem rzucić się na sporadyczne uwolnienie. I jak
diabli użyłby do tego swojej ręki.
Ale to nie był luksus, na który w tym momencie mógł sobie
pozwolić. Więc zamiast tego skoncentrował się na swoim ciele. Czuł, to po
pierwsze, więc jest dobrze. To uczucie nie do końca było tylko bólem, ale było
w porządku. Teraz mógł się też łatwiej poruszać, a to zawsze duży plus.
Zacisnął pięść i kilka razy ją rozluźnił. Wszystkie jego palce tam były,
wyciągnął więc rękę i dotknął twarzy. Bardzo bolało, ale przynajmniej teraz
mógł to zrobić. Zwinął palce u stóp. Wszystko na swoim miejscu. Wszystko w
całości. Coraz lepiej.
Zawsze był zafascynowany procesem gojenia, a zwłaszcza tym,
jak szybko to przebiaga z jego własnym ciałem. Otworzył oczy; teraz też
widział. To miejsce nie wydawało się jednak zbyt znajome. Był otoczony
drzewami, a przez gałęzie i liście widział słabe odbłyski gwiazd. To było
całkiem ładne. Nadal wiał wiatr i przypomniało mu to, że powinien być zimny.
Nie był. Prawdopodobnie miał cholerną gorączkę. Nienawidził być chory, a
ponieważ tak rzadko mu się to zdarzało, jego ciało korzystało z okazji, by
powiedzieć mu, jak bardzo ma przejebane. Jakby kiedykolwiek potrzebował
przypomnienia. Któregoś dnia w końcu umrze, ktoś będzie na tyle silny, aby to
zrobił. Chciał tego, ale jednocześnie się wzdrygnął. Instynkt.
Wciąż słyszał ten gwałtowny dźwięk, ale teraz był
wystarczająco przytomny, by nadać mu nazwę. To była jakaś woda, nie był to duży
hałas, więc albo była daleko, albo był to zwykły strumień lub coś w tym
rodzaju. Woda brzmiała bardzo dobrze. Jego język był spuchnięty z suchości. Nie
był jednak do końca pewien, czy da radę wstać. Nie był jeszcze na tyle silny.
Nie podobało mu się to uczucie, ale istniało, więc nie było sensu go odpychać.
Nie przetrwał tak długo tylko dlatego, że był nieśmiertelny. Ostatecznie pewnie
nawet to nie miałoby znaczenia. Ale teraz musiał usiąść.
Z chrząknięciem wyciągnął rękę i używając drzewa za nim,
wdrapał się do góry. Dysząc lekko, oparł się na drzewo i próbował udawać, że
nie było to wcale takie trudne.
I wtedy to usłyszał. Ktoś się zaśmiał. Najeżył się. Jak ktoś
śmie się z niego śmiać! Gdyby nie był taki słaby, to właśnie on by się śmiał.
Zajęło mu chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że dźwięk ten był przytłumiony, więc
ta osoba nie była na tyle blisko, by wiedzieć, że tam jest.
Nigdy nie wykazując całkowitej ostrożności, podniósł się na
nogi. Wysiłek, jaki go to kosztowało, prawie rzucił go na kolana, ale udało mu
się i wykorzystując pnie drzew jako wsparcie, pełzał w kierunku hałasu.
Słyszał, jak woda się zbliża, co oznaczało, że to strumień.
Nie było już więcej śmiechu, ale słyszał charakterystyczny, cichy szmer stóp.
Ktokolwiek to był, był albo wyjątkowo lekki albo shinobi. Często się
zatrzymywał, kiedy robił bardzo powolne kroki w kierunku hałasu. Z jednego
drzewa na drugie las się nieco przerzedzał, a wkrótce mógł spojrzeć przez pnie
na coś w rodzaju polany i zatrzymał się. Nie z wyczerpania, chociaż było
blisko. Była tam dziewczyna i tańczyła. Taniec prawdopodobnie nie był
najtrafniejszym określeniem, ale tak to wyglądało. Sprawiało to wrażenie
ćwiczenia karate lub czegoś w tym rodzaju. I było to seksowne. Bardzo.
Stała na środku polany i poruszała się z wdziękiem od jednej
pozy do drugiej, jakby w ogóle nie były pozami. Była płynna i z tego, co
widział w słabym świetle przenikającym przez liście, całkowicie skupiona na
tym, co robi.
Polubił obserwowanie jej. Chciałby robić to dalej, ale wtedy
jego nogi zdecydowały się go wychujać i poddać się, po czym ze słyszalnym
łomotem upadł na ziemię. Co oczywiście zasygnalizowało dziewczynie, że ktoś tu
jest.
- Kto tam? - w ogóle nie brzmiała na wystraszoną. W jej
głosie nie było wahania. Ciekawiej, coraz ciekawiej. - Jeśli to ty, Naruto,
uderzę cię tak mocno, że przez tydzień nie będziesz w stanie jeść ramen.
Lubił tą dziewczynę. Każdy, kto potrafi tańczyć w lesie, w
środku nocy i grozić komuś przemocą bez nuty strachu był albo silną suką, albo
całkowitym szaleńcem. Tak czy inaczej, lubił kobiety, które były
"odważne", jak to określał Deidara.
- Dobrze, zrobię to po swojemu - słyszał, jak zbliżają się do
niego kroki, ale nie poruszył się, był zbyt wolny i zbyt wiele energii zajęłoby
ponowne wstanie, a nawet wtedy ona dotarłaby tutaj pierwsza.
Zdecydowanie lubił jej gust, jeśli chodzi o dobór obuwia.
Wedle jego przypuszczeń, były to skórzane buty do kolan. Ta dziewczyna
była tuż obok niego. Chociaż wolałby, żeby były one czarne, a
nie niebieskie, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Uśmiechnął się złośliwie,
widząc słabe wybrzuszenie na jej łydce. Z pewnością trzymała tam jakiś nóż,
senbon lub inną śmiercionośną, szpiczastą rzecz. Była tak blisko, że mógł
wyobrazić sobie zapach jej skóry.
- Kim do diabła jesteś i kto cię pobił? Wyglądasz jak gówno i
jesteś nagi - jej głos brzmiał na zadowolony, a jednocześnie zniesmaczony. Mógł
śmiało stwierdzić, że była dziwadłem. To był instynkt.
Ale szczerze to lubił. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć,
ale żaden dźwięk ich nie opuścił. Było tylko bolesne pulsowanie w gardle i na
języku. Cholera, czy to nie było ironiczne? Poczuł, jak jej ręce wślizgują się
pod jego ramiona, gdy podniosła go i oparła o inne drzewo. Uśmiechnął się,
kiedy zobaczył ją pod tylnym światłem. Była ładna. Uśmiechnął się jeszcze
szerzej, kiedy w jej oczach pojawiło się rozpoznanie.
- Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz.
- Jeszcze nie. Nigdy nie umrę.
- Cóż, co ja z tobą zrobię? Powinnam wykonać swoją pracę,
domyślasz się jaką. Biorąc pod uwagę, kim jesteś i tak dalej.
Przyjrzał się jej: była niesamowicie spokojna, pomimo wiedzy,
kim jest. I tego, że był nagi. Wciąż czuł smak brudu w ustach i patrząc na nią,
wyobrażał sobie, że to jej krew. Jak dawno został pozostawiony tutaj na powolną
śmierć? Jak dawno temu złożył ofiarę? Zasmakował krawędzi śmierci, ale nie
upadł? Upił się bólem i strachem swojej ofiary?
- Kim jestem? Kto, do cholery o tym wie? - nie myśląc o tym,
wyciągnął rękę i przeciągnął nią wzdłuż jej szyi. Kiedy ostatnio to czuł?
Dotarł do samego sedna? Śmierć była piękną rzeczą, czystą barwą i emocjami.
Czerwona i biała. Śliskość gorącej, pulsującej krwi. Tępy blask szorstkiej
kości. Zadrżał z tęsknoty, a ona robiła to razem z nim pod jego palcami. Czy
ona wiedziała?
Uśmiechnął się do niej; kalkulacyjne szaleństwo. Dzika
inteligencja. Życie, śmierć, wszystkie płynęły razem, dla niego. Ale to śmierć
naprawdę wprawiała go w euforię - wtedy naprawdę czuł, że żyje. Jak mógł tego
nie czuć, kiedy gasił te żałosne, małe istoty jak świece podczas wichury? Kiedy
składał ofiarę, czuł, jak ich dusze prześlizgują się przez jego skórę niczym
jedwab. Uwalniał ich. Ratował się. Dlatego był wolny. To była jego nagroda. Ten
smak na języku; mocny, ciepły. Spływa mu po gardle, dając mu życie: siłę. Tym
właśnie był Jashin. Jashin był błogi. Był pożądaniem, zniszczeniem,
stworzycielem - wszystkim. To uczucie było wszystkim, a
nazywał się Jashin.
To była śmierć.
To było życie.
Więc kiedy drżała pod jego dłonią... był zadowolony. Może
drżała, bo wiedziała, a może też tego chciała. To niekończące się poszukiwanie
wypełnienia. Nasycenia.
- Zabierz ze mnie rękę.
Jej głos był jak kamień. Był rozczarowany. Strząsnął czerwoną
mgiełkę z oczu i ponownie na nią spojrzał. Dziewczyna. To tylko dziewczyna. Ale
wciąż miała potencjał, by być kimś więcej. Jashin też to widział. To
praktycznie dudniło w powietrzu. Nie chciał przerywać elektrycznej ciszy, ale
żadne z ich życzeń nie mogło być zrealizowane, gdyby wciąż był jedną stopą w
przysłowiowym grobie.
Owinął dłoń wokół jej szyi i wcisnął kciuk w zagłębienie
między jej tętnicami. Czuł, jak jej puls krzyczy: życie. Czuł, jak bicie jego
serca synchronizuje się z nim. To było coś innego. Coś innego od normalnych
ludzi. Zastanawiał się niejasno, co to było. Martwiło go to. Czuł jej życie,
było jak wojenny bęben obwieszczający jej śmierć. Jej opór. To był naprawdę
paradoks; śmierć płynęła w tych samych żyłach, co życie. Śmierć była
nieubłagana, jak każda żywa istota.
- Taka piękna.
Poczuł, że zamarła, nie z powodu nacisku, który powoli
zwiększał jej puls, ale z powodu jego słów. Wiedział, że coś w niej było nie
tak. Nie wyglądała na taką, która się bała. To go podekscytowało. Może to był
jakiś śmiertelny haj po wyjściu z tej pieprzonej dziury, ale to nie mogło
tłumaczyć tego wszystkiego.
- Co powiedziałeś?
Uśmiechnął się do niej jeszcze raz, pokazując wszystkie zęby
i przechylając twarz, aby uchwycić słabe światło jej latarki. A może to był
księżyc? Nie obchodziło go to, chciał zobaczyć jej twarz. Jej oczy. Chciał ich.
- Powiedziałem, że jesteś piękna.
Był lekko zaskoczony, gdy jej dłoń uniosła się i zacisnęła
wokół jego nadgarstka. Zdziwił się, gdy nie odepchnęła jego ręki. Nie
obchodziło go, dlaczego to zrobiła. Małe dziewczynki tęskniące za bajkami nie
interesowały go. Nie czuł od niej żadnego strachu, a przynajmniej strachu,
który mógł zrozumieć.
Był potworem, wiedział o tym, kultywował ten wizerunek.
Rytuały były w porządku, ale Jashin nie przejmował się tym, dopóki cele nie
były osiągnięte, środki nie miały żadnego znaczenia. Wiedział jednak, że
symbole są potężne, rozwijały się, fermentowały aż do końców. Używał ich,
zatarły jego ślady tak samo, jak je ujawniały. Sposób, w jaki jej skóra nie
zamarzała z zimna, jak jej oczy błyszczały i były twarde niczym szkło. To były
symbole. Że była silna, że to miało się stać.
Poczuł, jak brudna pozostałość jego strachu i śmiertelnego bólu
znikają pod tymi oczami. Tak, to było przeznaczenie, wiedział o tym. Wcisnął
kciuk głębiej w jej skórę. Chciał poczuć jej życie, jej oddechy, kusząco równe
i niewzruszone. Chciał tego życia. I choć raz pragnął, żeby dusza była
przywiązana do tego życia. Uśmiechnął się, gdy jej dłoń rozjaśniła się niczym
brylant i poczuł, że jest uzdrawiany. Przez jej dłoń, która trzymała dłoń,
która trzymała jej życie, jej puls, jej serce na muszce; jego ręka. O tak,
teraz chciał jej całej.
Jej oczy przypominały mu morskie szkło.
Teraz to było osobiste.
Podzieliłam tą partówkę na dwie części z prostego względu – nie sądzę, żeby
ktokolwiek przeczytał całość za jednym zamachem XD
Drugą część postaram się przetłumaczyć jak najszybciej, jednak mega ciężko
mi to idzie, więc niczego nie obiecuje.
Buziaki
Faktycznie, nie wiem czy podołałabym całości za jednym zamachem xD
OdpowiedzUsuńBardzo podobały mi się rozważania Hidana. Zwłaszcza pierwszy fragment o nim. O tym co czuł i gdzie się znajdował.
Miejscami miałam wrażenie, że zaraz umrę z nudów ale na końcu zrobiło się mega ciekawie! Aż nie mogę się doczekać czytania kolejnej części ^^
Właśnie mam z tą partówką ogromny problem nadal :(
UsuńNiesamowicie podobała mi się kreacja Hidana, ale ilość słów, niepotrzebnych opisów sprawiała, że po prostu zasypiałam przy laptopie. Mam nadzieję, że kiedyś dodam drugą część, bo w sumie mam coś z niej naskrobane.
Dziękuje ♥!